niedziela, 11 stycznia 2015

Aniołku




   To dziwne, kiedy ktoś nazywa cię "naszym aniołkiem", a ty leżysz na dwóch złączonych fotelach, bo jak cię w nocy przywieźli, to akurat nie było wolnych łóżek. Spałabyś i spała, ale się nie da. Szuszuszu – sznury miękkich kapci froterują korytarz przez cały dzień, z przerwą na posiłki i spanie. Wyjść stąd nie można, ktoś ukradł wszystkie klamki. Złośliwe siostry odciągają chore od okien, tylko po co, jak wszędzie kraty.
– Kaleki po leki! Otwierać gęby, nie chować tabletek pod język! – siostra Kazia była najgorsza –  Maryśka połknij, ma być zjedzone, chcę mieć w nocy spokój. Dzisiaj przynajmniej Ulka ładnie połknęła, będzie nagroda. Pani Władziu, pani nie gryzie tych tabletek, bo mi niedobrze. Popić, to same pójdą, o tak!
    Władzia była bardzo hiszpańska, z wąsikiem, a sześciu narzeczonych znosiło jej słodkie paczki. Każdy miał swój dzień. Niedziele Władzine były dla nas – malowała wtedy obrazki, zawzięcie łamiąc kolorowe kredki. I klęła. Ogólnie zdrowa, zapadała tylko na raka piersi, na dyżurze doktora Jurka, którego za każdym razem, gdy miał obchód, prosiła o znalezienie guza. Biedny, wiecznie zawstydzony Jurek, miętolił jej ogromne piersi, a Władzia puszczała do nas oko. W czasie wizyty młodego księdza, który raz w tygodniu odwiedzał matkę – Władzia urządzała publiczną spowiedź w świetlicy. Grzechów miała setki. Przeważnie mięsiste, ociekające seksem. Ksiądz miętolił sutannę, pocił się i czerwienił. Podobnie reszta odwiedzających. Władzia była wniebowzięta. Pacjentki kochały ją za to, bo coś się działo – z nimi i wokół.
– Dlaczego Zosia tak pieje, aniołku? – Krysia  wciąż za mną chodziła i o wszystko pytała.
– Cicho, nie krzycz na nią –  miała kiedyś fermę drobiu i kury ją przerosły, biedną. Chodź, pogłaskamy Zosię. Nie szarp Julki – śpi, chociaż ma otwarte oczy. To słynna śpiewaczka. Chyba biją jej brawo, bo się uśmiecha i macha ręką. Obiecaj mi, że już nie nasypiesz Eli cukru na prześcieradło.
– Bo ona się wymądrza, a przecież jest morderczynią – Krysia podniosła chusteczkę do oczu.
– Ela przecież nie chciała zabijać tych biednych kotów. Ktoś inny, kto w niej siedzi, kazał to robić.
– Kto?
– Nie wiem. Może w szpitalu znajdą tego kogoś.
– Zmówię pacierz, żeby go znaleźli – Krysia przeżegnała się – i wsadzili go na zawsze w pasy. Będę go lała po pysku i opluję go.
   Krysia była czynna zawodowo, z wyjątkami. Jesienią i wiosną więdła, chciała się zabijać i podejrzewała wszystkich o wszystko. Szła wtedy z mężem do swojego psychiatry i na miesiąc lądowała w szpitalu. Raz w tygodniu miała rodzinną wizytę – przychodziły córki i mąż, obładowany smakołykami. Siadali blisko siebie, obejmowali się i trajkotali. Po tych wizytach Krysia stała długo przy oknie  i obgryzała paznokcie. Potem szła się do mnie tulić.
W tym psychiatryku jestem tylko obserwowana, dlatego nie biorę żadnych leków. Siostra Janka zaproponowała, żebym chodziła z nią na zakupy. To zakupy specjalne, tylko dla pacjentek. Cieszę się, ze znowu pooddycham tym miejskim smrodem, ale muszę zrobić z dziewczynami zebranie i spisać zamówienia:
– Aniołek dziś pójdzie z siostrą Janką na zakupy. Co wam kupić kochane? Znowu taka długa lista!  Siedem szminek i dwie czarne kredki do oczu. Nie, pilniczka do paznokci nie wolno, tylko lakier mogę. Rajtki trzy razy, dezodoranty jak popadnie, będą losowane, dwa kartony fajek.
– Aniołku, kup mi zeszyt i wkład do długopisu – Basia podniosła palec, jak grzeczna uczennica.
– Już zapisałaś ten stukartkowy?
– Dawno zapisałam – powiedziała z dumą – i nie mam gdzie skończyć.
,– To kupię ci od razu dwa, niech ci się napisze długa bajka. Ale będzie czytania w nocy!
Podobno niepotrzebnie się tu znalazłam po tym wypadku, wypisują mnie po dwóch miesiącach, za szybko, Nie chcę stąd wychodzić, ale muszę się pożegnać z tym wszystkim, z dziewczynkami z piętra:
– Chodźcie, moje skarby, popłaczemy sobie na koniec. Przyjdę do was jak tylko będę mogła. Nie zostanę, już mnie tu nie chcą. Władziu, a ty pilnuj mi porządku, kochana. Niech nikt nie bije Zosi i nie kłóćcie się. Też będę tęsknić. Może wrócę na dłużej, jeszcze nie wiem. Doktor mówił do mnie: pani taka łatwozapadalna, ale wiecie – życie czasem płata figle.
Wracam taksówką z powrotem na ziemię, łzy kapią na tapicerkę. Kierowca odwraca się zmartwiony:
– Może odwieźć panią tam z powrotem?
– Och, proszę pana, chętnie, ale muszę od nowa zachorować.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz