wtorek, 27 stycznia 2015

Biel




Nie zdarzyło się dotąd, bym przeoczyła któregoś z nowych lokatorów. Jeśli nawet nie byłam przy “wprowadzinach”, to mama, jako blokowa – wiedziała o tym pierwsza i wyciągałam od niej najdrobniejsze szczegóły. Lubiłam przyglądać się wielkim ciężarówkom, wyładowanym meblami, łóżkami i dziwnymi rzeczami.
   Najciekawiej wprowadzała się rok temu pani Frania Malcowa. Od momentu, kiedy postawiła stopę na naszym podwórku, krzyczała, piszczała i wymyślała wynajętym do przeprowadzki ludziom. Połowę jej dobytku stanowiły gliniane figurki różnych świętych. Jedna, owinięta w gazetę, wypadła z ciężarówki i się stłukła. Dramatyczny szloch Frani zwabił połowę bloku; skończyło się na tym, że mieszkańcy wnosili po jednej figurce do mieszkania, a spłakana Malcowa siedziała na walizce i dyrygowała. Tylko Marian Krzywy nie dał się wrobić w sąsiedzką pomoc. Stał przy ciężarówce i buczał pod nosem: “cwana prukwa”. Od pierwszego spotkania czuł do nowej sąsiadki niechęć. Mnie też się nie podobała – przypominała nastroszoną, piszczącą kwokę. Krzywy raz dwa ochrzcił ją po swojemu: Franka Matros.
   Odtąd nikt inaczej na nią nie mówił. Odgrażała się, ze zamelduje dzielnicowemu o tej obrazie, ale nie umiała wytłumaczyć, co właściwie było niestosownego w jej nowym przezwisku. Skończyło się na pogróżkach. Jednak, jaka by nie była Hanka Matros, cieszyłam się, że ktoś nowy u nas zamieszkał.
   Pan Karol wprowadził się do naszego bloku niepostrzeżenie. Nawet nie wiedziałam, że mama codziennie biega do niego z zupami i pierogami. Gdyby nie Skibowa, żyłabym dalej w nieświadomości.
– Nie wiesz mała, co temu nowemu lokatorowi spod szóstki jest, że z domu nie wychodzi?– zaczepiła mnie któregoś dnia. –Twoja matka skrada do niego z garami, jak do zbiega. Podpytaj, bo cały blok huczy. Światła nie zapala wieczorami, przestępca, jak nic. Matka narobi sobie kłopotów, powiedz jej to!
   Nie lubiłam Skibowej. Wciąż wymyślała sensacyjne historie, szczególnie na temat mojej mamy, która miała gdzieś te wszystkie bzdury; znała Skibową od dawna i wiedziała, że się nie zmieni; plotka była sensem jej życia. Była tak wścibska, że nawet zaglądała ludziom do wiaderek ze śmieciami. Tato powiedział, że Skiba zamiast pić, powinien ją przynajmniej raz w tygodniu podregulować. Kiedyś, gdy mi dokuczała, wszystko jej powtórzyłam i była awantura; nie mogłam wychodzić z domu i co najgorsze – musiałam przeprosić Skibową i skłamać, że się przesłyszałam. Ćwiczyłam przeprosiny pół dnia – musiały wypaść przekonująco, bo wzruszona i załzawiona dała mi paczkę dropsów. Dzisiaj jednak, za sensacje o nowym sąsiedzie, byłam jej wdzięczna, bo coś znowu zaczęło się dziać w naszym bloku. Co prawda Marian Krzywy wrócił z jakiejś dalekiej i długiej podróży, ale od kilku dni był w szpitalu,bo mu coś mu siadło na płucach.
   Kiedy weszłam do mieszkania, mama nakładała bigos do miseczki. Opowiedziałam jej o spotkaniu ze Skibową. Popatrzyła na mnie smutno:
– Dobrze się składa Ewciu – dzisiaj pójdziemy razem do pana Karola, tylko zmień bluzkę, bo poplamiona. Idziemy z wizytą, musisz być elegancka.
– I nie muszę się bać, mamo? To nie jest nikt groźny?
– Nie jest. – Mam nadzieję, że nie będziesz trajkotać i opowiadać panu Karolowi o spotkaniu ze Skibową. To wspaniały i bardzo biedny człowiek. Chodźmy wreszcie.
Przebrałam się szybko i poszłyśmy przez długi, słabo oświetlony korytarz. Mama najpierw zapukała delikatnie, a potem wyjęła z kieszeni fartuszka klucz, otworzyła drzwi:
– Masz klucze do jego mieszkania? – Byłam coraz bardziej zaintrygowana – Nie może sam otworzyć?
– Uspokój się i nie trzęś rondelkiem, bo zupę wylejesz. Pamiętaj – masz być grzeczna i o nic nie pytaj. Jeśli pan Karol zechce coś powiedzieć, to powie. Rozumiesz?
– Rozumiem.
Nic nie rozumiałam, ale przecież i tak się w końcu dowiem, kiedy wejdziemy.
Mieszkanie było maleńkie, więc pan Karol od razu rzucił mi się w oczy. Leżał na tapczanie, przykryty kolorowym kocem. Był piękny. Nigdy nie myślałam, że stary mężczyzna może być piękny. A on był. Długie, śnieżnobiałe włosy sięgały mu do ramion, kręcone i gęste. Myślałam, że śpi, bo oczy miał zamknięte, ale myliłam się:
– Moja kochana Irenka z frykasami nadchodzi! – aż mnie ciarki przeszły, kiedy usłyszałam niski, melodyjny głos – I dzisiaj słyszę, że jeszcze ktoś mnie odwiedził.
– To moja Ewa, panie Karolu, obiecałam kiedyś, że ją przyprowadzę. Dobre dziecko, tylko bardzo wścibskie. Przywitaj się, Ewciu.
Podeszłam powoli do tapczanu. Pan Karol podciągnął się wysoko i oparł na grubej poduszce:
- Weź mnie za rękę, dziecinko, nie bój się.
Coś było z nim nie tak. Może go sparaliżowało, jak panią Rudzką spod jedenastki? Córki musiały wszystko przy niej robić, była nieruchoma jak pomnik. Nie wyobrażałam sobie, że można żyć w całkowitym bezruchu i nie móc robić kompletnie nic. Dłoń miał gładką i ciepłą. Przysiadłam na skraju łóżka, wdychając zapach mydła i wody kolońskiej. Chciałam się jakoś przywitać, coś powiedzieć, ale chyba nie byłam przygotowana.
– Jakie masz włosy? – Pan Karol przerwał w końcu milczenie. Podniósł wyżej głowę i zwrócił w moją stronę, ale nie otworzył oczu.
 – Nie zna się pan na kolorach?       
Jego donośny śmiech uchronił mnie przed mamą, która ze złym błyskiem w oku zbliżała się do mnie, żeby prawdopodobnie wymierzyć klapsa albo po prostu wyrzucić za drzwi.
 – Znam kolory, znam, Ewuniu – Karol wciąż się śmiał. – Tylko od kilku lat mam mały problem.
 – Jaki?
 – Przestałem widzieć.
– Nie widzi pan nic?
– Zupełnie nic.
 – Nigdy?
Nie odpowiedział od razu. Milczał dłuższą chwilę i uśmiechał się. Nagle otworzył oczy i uśmiech zniknął z jego twarzy.
 – Bo widzisz dziecinko – szepnął – widzę tylko wtedy, gdy zamknę oczy. Widzę tylko to, co widziałem kiedyś. Kolory, twarze, niebo. Wszystko wtedy widzę. Całe życie, zanim straciłem wzrok. 
 – A jak pan otworzy oczy, to co? – gardło miałam ściśnięte, ale jakoś udało mi się odezwać. – Nic? Można nie widzieć nic?
   Znowu zamknął oczy. Mama przysiadła na krześle, z oczu płynęły jej łzy, które pośpiesznie wycierała wierzchem dłoni. Bałam się, że też zacznę płakać. Pan Karol był pierwszym niewidomym człowiekiem, którego spotkałam. Poczułam złość, narwaną, dziecinną złość, że taki miły starszy człowiek musi leżeć w łóżku z zamkniętymi oczami, bo tylko wtedy pamięć przywraca mu wzrok, przywołuje obrazy, przypomina kolory, pozwala żyć tak, jak kiedyś.  
 – Panie Karolu, pójdziemy już, Ewa musi odrabiać lekcje. – mama w końcu przerwała tę ciszę – Przyjdę wieczorem, przyniosę kolację.
   Nie odpowiedział. Wyszłyśmy, mama zamknęła drzwi. Tego dnia nie rozmawiałyśmy więcej o panu Karolu. Może mama chciała, żebym oswoiła się z myślą o niewidomym sąsiedzie. Byłam za mała, żeby sobie z tym poradzić, przez kilka dni nie mogłam się skupić na nauce, nie mogłam spać. Leżałam w ciemności z otwartymi oczami i nie widziałam nic, a właściwie tylko tyle, ile pan Karol, kiedy nie zamykał oczu. To było straszne uczucie. Czarno i tylko czarno. Niczego gorszego nie mogłam sobie wyobrazić.
   W następnych tygodniach zaczęłam wyręczać mamę i chodziłam do pana Karola z posiłkami. Nie było już tak strasznie, nie było krępującej ciszy i moich głupich pytań. Przesiadywałam tam godzinami, słuchając opowieści o szczęśliwym, pełnym życia młodym człowieku, który był kiedyś zawiadowcą stacji, miał piękną żonę i syna. Czasem pomagał mi w lekcjach, przepytywał, burczał i chwalił, kiedy nauczyłam się porządnie tabliczki mnożenia. To był taki dziwny czas, że nie czułam potrzeby przesiadywania z koleżankami na trzepaku. Pan Karol był ważniejszy. Nigdy też nie powiedziałam nikomu, dlaczego wieczorami nie pali się u niego światło, dlaczego nie wychodzi z mieszkania.
– Jaką masz dzisiaj sukienkę? – zapytał pewnego dnia.
– Zieloną, w białe stokrotki, a na dole czerwony szlaczek.
Zamknął oczy, uśmiechnął się:
– Moja Helenka przepadała za stokrotkami, w ogrodzie miały specjalne miejsce. W saloniku stały we wszystkich wazonikach. Helenka sama była jak stokrotka, piękna i delikatna. Noś tę sukienkę, będę się cieszył. Zielona, mówisz? Mój kolor, dziecinko. Gabinet miałem zielony, ktoś mówił, że ten kolor uspokaja, że koi nerwy.
– Przecież pan nie jest nerwowy!
Jak on pięknie się śmiał, rozrzutnie, nie za głośno, melodyjnie.
– Czasami jestem, tylko teraz, kiedy nie widzę, mniej rzeczy mnie złości. Gdy byłem zawiadowcą stacji, zdarzały się różne sprawy, czasem złe i smutne – pociąg się spóźniały, ktoś zasłabł, zdarzało się, że pociąg się wykoleił, zepsuł. Wszystko było na mojej głowie, po nocach nie spałem.
– Ale to nie była pana wina! – zaprotestowałam.
– Ano, nie moja, ale przejmowałem się wszystkim i wszystkimi i do dzisiaj pamiętam wiele historii z tamtych czasów i wciąż mnie bolą.
– Bolą?
– Bolą i smucą. Jak można zapomnieć młodego chłopaka, który spóźnił się na pociąg, ale jeszcze próbował go dogonić. Stałem wtedy na peronie i patrzyłem, jak biegnie, jak dobiega do ostatniego wagonu, mija go i pędzi dalej, a potem znika pod kołami, a pociąg gna dalej i nawet się nie zatrzymuje, bo się śpieszy i nie wie, że nie ma już chłopca, że zginął właśnie. Podobnych wypadków było więcej, wszystkie pamiętam i wszystkie mnie bolą. Przez to nerwy i smutek, Ewuniu, przez to zielony kolor na ścianach gabinetu, tak zarządziła moja Helenka; jak ona mnie dobrze znała, jak rozumiała moje milczenie i żal. Ale wystarczy tego smutku, to nie na twoją główkę, ty masz się cieszyć życiem i być moją radością.
– Cieszę się życiem, panie Karolu. Pan też jest moją radością.
Nie odpowiedział, tylko poruszył się gwałtownie, ale zaraz uspokoił.
– Poczytasz mi gazetę?
– Pewnie. Dawno nie czytaliśmy.
Po dziesięciu minutach, spostrzegłam, śpi. Poprawiłam kołdrę, potem wymknęłam się cicho z mieszkania.
  Kiedy po kilku miesiącach zachorował i odjechał karetką na sygnale, byłam przerażona, samotna i nieszczęśliwa. Wiedziałam już, co to znaczy śmierć i bałam się, że on nie wróci. Nie wrócił. Ale nie umarł. Po wyjściu ze szpitala zamieszkał u syna, daleko ode mnie. Nigdy więcej go nie widziałam. Przez następne lata, czułam niechęć do ludzi, którzy na krótko, a czasem na dłużej – wprowadzali się do malutkiej kawalerki, w której kiedyś mieszkał pan Karol. To wciąż było jego mieszkanie. Nie mogłam i nie chciałam myśleć inaczej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz