Szary blok, nazywany przez urzędników
administracyjnych – budynkiem mieszkalnym, zaplanowany został jako hotel
robotniczy. Spełniał tę funkcję do czasu, aż lokatorzy zaczęli się żenić,
wychodzić za mąż i w szybkim tempie rozmnażać. Sześćdziesiąt
dziewięć mieszkań. Kołchoz i tyle. W
trzydziestometrowych mieszkaniach przyszło żyć wielodzietnym rodzinom. Układ był taki: ojcowie pracowali w zakładzie, przeważnie
tym samym, a matki wychowywały dzieci i kombinowały, jak bezboleśnie przeżyć do
pierwszego.
Mieszkaliśmy na parterze. Mama, z racji licznych zdolności, między
innymi robienia sąsiadkom wymyślnych fryzur i talentu fryzjerskiego, została wybrana blokową. To stanowisko, rzecz jasna – społeczne,
było wątpliwym zaszczytem, raczej kłopotem; nie dla mamy, ona była w swoim
żywiole, ale dla reszty rodziny. Mieszkańcy nachodzili nas często, traktując
mamę jak księdza, sędziego, nauczyciela i dobrą wróżkę; przeważnie w soboty i
niedzielę, kiedy tata chciał poleniuchować w
kalesonach i podkoszulku. Niestety, w jednopokojowym mieszkaniu nie mógł
paradować przed sąsiadkami w gaciach, dlatego wściekły wbijał się w spodnie, siadał na kanapie i zasłaniał twarz gazetą. Nikomu nie
przeszkadzał, bo ludzie przychodzili przecież do mamy i z nią prowadzili
szeptem albo dla odmiany głośno, wielogodzinne rozmowy. Oczywiście z siostrą i
trzyletnim bratem siedzieliśmy w kuchni, uważnie nasłuchując, o czym się
rozprawia. Brat niczego nie rozumiał, ale my byłyśmy życiowo bardziej rozwinięte od innych dziewczynek; poza tym,
za nieujawnianie niektórych tajemnic, dostawałyśmy niezbędne siedmio i ośmioletnim
kobietom rzeczy: lekko pokiereszowaną zalotkę, lakier do paznokci czy wałki do
trwałej ondulacji, flakoniki z resztkami perfum.
Blok był otwarty na cały świat. Wchodziło się do niego czterema
wejściami. Ludzie przemierzali korytarze, skracając sobie drogę na
osiedle, czasem wpadało się na pijaków – niedaleko bloku mieściła się podejrzana knajpa "Jutrzenka". Żyliśmy ciasno, hałaśliwie i niebogato,
ale o nudzie nie było mowy, zwłaszcza kiedy część rodzin otrzymała normalne,
duże mieszkania na nowo wybudowanym osiedlu, a zwolnione klitki zaczęły się
zapełniać kolejnymi lokatorami. Przeważnie starszymi, samotnymi. Z początku myślałam, że nadchodzi szarzyzna i nijakość, ale szybko zmieniłam zdanie.
Kiedy wyprowadzili się Chudziakowie, mieszkający po sąsiedzku, ich
mieszkanie było puste zaledwie kilka dni. Po tygodniu, już od rana, na
korytarzu zaczęli się kręcić trzej dziwni mężczyźni. Wnosili do mieszkania
pakunki, walizy, gazety przewiązane sznurkiem. Zastanawiałam się czy jest
wśród nich nowy lokator. Jeśli tak, to kiepsko, bo mężczyźni byli ponurzy i
niesympatyczni. Na szczęście, po wniesieniu metalowego łóżka,
jeden z nich oznajmił, że “fajrant”, zamknął drzwi i całą trójka się wyniosła.
Następnego dnia, już od rana czaiłam się na korytarzu, mając nadzieję,
że nie przegapię nowego lokatora. Nawet mama nie zdołała mnie zmusić, bym
weszła do mieszkania i zjadła obiad. Z talerzem naleśników przysiadłam przed
drzwiami na taborecie i czekałam. Pod wieczór, kiedy zniechęcona, już prawie dałam za wygraną,
rozkołysały się wahadłowe drzwi i na korytarz wszedł Marian Krzywy. Ile mógł
mieć lat? Może sześćdziesiąt, może sto. Był stary. Dla mnie starość zaczynała
się od trzydziestki, jak chyba dla każdego dziecka. Był niski, krępy,
nosił długi skórzany płaszcz i czarny filcowy kapelusz. W ustach miętolił
cygaro. Przeszły mnie ciarki i pomyślałam, że to na pewno zły człowiek, może
nawet jest mordercą. Uciekłam do
mieszkania i zamknęłam się w łazience. Mama siłą wywlokła mnie do
przedpokoju:
– Ty się w końcu gówniaro doczekasz pasa! Cały dzień na korytarzu, a
zabawki walają się po mieszkaniu. Przegapiłaś kolację
– twoja strata, teraz mycie i marsz do
łóżka!
Nie mogłam uwierzyć, ze mama mówi o takich przyziemnych sprawach. Za ścianą mieszkał
morderca, a jej kolacja w głowie! Potraktowała mnie
niepoważnie. Dziewczynki w moim wieku nie sterczałyby przez cały dzień na
korytarzu, ot tak sobie, bez powodu. Nawet nie zapytała, co tam robiłam.
– Mamusiu, do mieszkania Chudziaków
wprowadził się morderca! Na czarno
ubrany i gruby. Miał skórzany płaszcz do ziemi.
Mama zaczęła się śmiać, a tata, który właśnie wszedł do kuchni, złapał mnie za nos i powiedział:
– Nie morderca, a ubek.
Mama podniosła palec do ust, ale było
już za późno:
– Co to jest ubek?
– Nie co, a kto – tata starał się jakoś
wybrnąć – jesteś za mała i nie
zrozumiesz. Nie zagaduj, bo czas do łóżka, cały dzień zmarnowałaś.
Na razie dałam spokój, o nic więcej nie
pytałam. Ale niech
nie myślą, że temat został zamknięty. Jeśli mi jutro nie powiedzą, kto to jest
ubek, to zapytam sąsiadów. Muszę wiedzieć, z kim będę mieszkać po sąsiedzku.
Następny tydzień miał charakter wywiadowczy, ale skończył się porządnym
laniem i zakazem wychodzenia z domu. Sąsiedzi z pierwszego piętra byli
przekonani, że tata uważa ich za ubeków, a moje dopytywania potraktowali jako
prowokację. Najgorzej było z poczciwym panem Tomaszkiem; widocznie źle
usłyszał, o co pytałam i myślał, że mieszkańcy domu przypisują mu seryjne
morderstwa. W sobotę nie zamykały się u nas drzwi. Mama zażywała krople
nerwowe, a tata gęsto się tłumaczył. Widziałam, jak spogląda na mnie od czasu
do czasu i czułam, że zaraz wybuchnie. Na szczęście pani Lodzia z drugiego
piętra skierowała rozmowę we właściwym kierunku:
– Wiecie co? Ten Krzywy musi mieć coś za
uszami. On w ogóle ludziom w oczy nie patrzy. Wychodzi rano, wraca też nad
ranem.
– Ubecja – warknął pan Gienek – Jechaliśmy wczoraj razem autobusem. Śmierdział
„Przemysławką”, jak każdy ubek i bez przerwy się rozglądał.
– Cholera jasna – tata podrapał się po
głowie – muszę wygłuszyć ścianę, co za pech, że mieszka obok.
– Oj tak, panie Kaziu – odezwał się
Tomaszek – jak już tego radia nie będziemy mogli posłuchać, to gdzie się
dowiemy prawdy?
Coś mi nie pasowało. Dlaczego nie
można było słuchać radia? Tata ciągle słuchał, nawet w nocy. Kiedyś obudziłam
się i słyszałam jak coś okropnie trzeszczało, tata cicho przeklinał i kręcił
gałkami.
– Tatuś, dlaczego nie można już słuchać
radia?
–
No masz gówniarza, znowu podsłuchuje! – mina taty wskazywała, że żarty
się skończyły – Biegiem na podwórko, zawieszam ci karę.
– Jak tak dalej pójdzie, ona wpędzi was
w kłopoty – Mielczarkowa była wyraźnie
zgorszona – dziecko nie powinno słuchać, o czym mówią starsi, rozpuściliście
ją, pani Irenko.
– Niech pani nie opowiada głupot, pani
Jasiu, ona największe baty zbiera. Nie wiem, po kim ma to wścibstwo, ale to się
niedługo zmieni. Pójdzie do szkoły i nie będzie czasu na szpiegowanie i bzdury
– mama stanęła w mojej obronie, ale zepsuła mi humor; czułam, że kiedy założę na plecy tornister,
coś się bezpowrotnie skończy.
– Jak gówniarz już w tym wieku szpieguje,
to dopiero się zacznie, kiedy pójdzie do szkoły – Mielczarkowa nie dawała za
wygraną.
– Niech nie gada bzdur i lepiej synka
pilnuje, bo po piwnicach szcza – Gienek od dawna miał oko na Włodzia, bo mu
przebił dętkę w rowerze.
Mielczarkowa nabrała powietrza, jakby
miała wybuchnąć, ale siedziała cicho, bo dobrze wiedziała, o czym Gienek mówi.
Nie lubiłam jej, wiecznie śmierdziała czosnkiem i wciąż się darła na dzieci.
Przeszkadzały jej nasze piski, zabawy i wygibasy na trzepaku. Stał co prawda
blisko jej okna i podobno za mocno kurzyliśmy, ale w końcu, jak ktoś ma okno
blisko trzepaka, to musi zrozumieć, że jest skazany na kurz. Chciałam coś
odpyskować, ale mama wypchnęła mnie za
drzwi, wciskając do ręki jabłko. Zanim wyszłam na podwórko, zauważyłam, że tata i resztą sąsiadów, rozmawiają w znacznie
przyjaźniejszym tonie.
Na
podwórku nie było nikogo. Dziwne. Zazwyczaj o tej porze walczyliśmy o miejsce
na trzepaku albo ławce, a dzisiaj pustki. Mój siedmioletni nos wyczuwał
niebezpieczeństwo. Rozejrzałam się wokół i zobaczyłam Krzywego,
zmierzającego do śmietnika z pełnym wiaderkiem. Miał na sobie tylko spodnie od
piżamy i kapelusz. Kiedy się zbliżył, zobaczyłam, że wszędzie ma tatuaże. Od ramion po nadgarstki,
na klatce piersiowej i brzuchu. Uciekać? Tak było najprościej, ale
może wtedy coś by mnie ominęło? Jeśli nawet jest mordercą, to morduje w nocy. Pomyślałam, że na podwórku jestem bezpieczna, zwłaszcza,
że z okien filowały sąsiadki. Krzywy opróżnił wiadro i wracał. Nie wiem czemu,
ale dygnęłam. Przystanął:
–
Mieszkasz obok mnie mała, prawda?
–
Tak, proszę pana, pod osiemnastką.
–
Masz bardzo apetyczną mamuśkę – pogłaskał się po brzuchu i mlasnął – kłaniaj się jej od pana Krzywego.
Pstryknął
mnie w nos i odszedł. Zastanawiałam się, czy on mamę pochwalił czy obraził? Trzeba to koniecznie sprawdzić.
Nie
mogłam wrócić do domu, bo towarzystwo pewnie się jeszcze naradzało, więc
podeszłam do okna, z którego wyglądała pani Dziunia:
–
Dzień dobry, pani Dziuniu, jak tam żylaki?
Kiedyś
słyszałam, jak skarży się mamie na żylaki. Nie wiedziałam, co to jest, ale
zawsze przy powitaniu, pytałam o nie.
–
Oj dobre z ciebie dziecko, że się martwisz. Żylaki, jak żylaki, dokuczają.
Powiedz mi lepiej, o czym rozmawiałaś z tym bandytą, aż mnie prądy przeszły,
kiedy stanął przy tobie – Dziunia przeżegnała się i splunęła – Siarkę
poczułam, to chyba jakiś szatan. Lepiej od niego z daleka, bo urok na
ciebie rzuci. Mówię ci
dziecko, uważaj. A nie dotykał cię?
–
Nie, nie, tylko pstryknął w nos, a mówił
mało.
–
Czyli jednak coś mówił. A co?
–
Powiedział, ze moja mama jest apetyczna. To dobrze czy źle, pani Dziuniu?
Dziunia
pisnęła:
–
Co za zboczeniec! A swoją drogą muszę twojej mamie powiedzieć, żeby nie nosiła
takich dekoltów. Troje dzieci, a tak się odsłania; że też ojciec jej na to
pozwala! No, zmykaj, bo idę do Skibów.
Zostawiła
mnie rozdziawioną, zamknęła okno. Byłam pewna, że wszystko rozniesie po bloku i
znowu będzie chryja. Skibowa to najgorsza plotkara i intrygantka – tak mówiła o
niej listonoszka, przypadkiem podsłuchałam, gdy przyniosła telegram imieninowy
dla taty. Musiałam działać szybko, żeby ratować tyłek. Mama właśnie krzątała się w kuchni.
–
Mamusiu, ukłoniłam się panu Krzywemu koło śmietnika. Dobrze zrobiłam?
–
Odpowiedział?
–
Chyba tak.
–
To tak, czy nie?
–
Mówił, że jesteś apetyczna i kazał ci się od niego ukłonić.
Mama
zaczęła się śmiać:
– Skubany, ciekawe, kiedy on zdążył mi się przyjrzeć?
–
Mamusiu, a pani Dziunia kazała mi powtórzyć, co on mówił i poleciała do
Skibowej, pewnie jej opowie, a Skibowa rozniesie, bo to najgorsza
plotkara i intrygantka.
Mama
złapała się za głowę:
–
Podsłuchiwałaś listonoszkę?? Ja przez ciebie kiedyś zwariuję. Nic, no nic nie
można powiedzieć. Córcia, masz koleżanki, czemu ty się z nimi nie bawisz, jak
inne dziewczynki?
– Nie cierpię dziewczynek!
–
Pokłóciłaś się z którąś?
–
Nie, ale są głupie i chudsze ode mnie.
–
Wyrośniesz i schudniesz, nie martw się. Teraz idź do pokoju, kupiłam
“Świerszczyk”, pooglądaj sobie. A z Dziunią porozmawiam, żeby mi po bloku
fermentu nie siała.
Z
nosem na kwintę poszłam do pokoju. Tata spał na leżance. Zaszyłam się w swoim
kącie. Na szafce leżał “Świerszczyk”, ale go nie otworzyłam. Było mi smutno, bo
znowu przypomniałam sobie, ze jestem gruba. Siostra była szczupła i
śliczna, miała długie warkocze, brat też chudzina. Tylko ja aż wylewałam się z
ubrań. Babcia kiedyś powiedziała, że za dużo jem i dlatego rośnie mi brzuch. A
jak nie jeść, jak się chce? Przecież nie jadłam więcej od innych. Dzisiaj pójdę spać bez kolacji. To postanowienie poprawiło mi humor.
Jeszcze wszystkim pokażę, że mogę być chudsza.
Rano problem nadwagi zszedł na drugi plan, bo przyszła pani Rysia, moja
najulubieńsza sąsiadka i przyniosła pierniczki. Jak tu się odchudzać, gdy
korzenny zapach wypełnia kuchnię? Mama zaparzyła herbatę i zrobiło się
przyjemnie. Pani Rysia od razu popsuła ten nastrój:
–
Pani Irenko, bardzo panią lubię i zawsze stanę w obronie, ale muszę zapytać: co
pani robiła wczoraj w samej halce u tego nowego sąsiada?
Mama
zbladła, postawiła niefortunnie szklankę na rogu stołu, rozległ się brzęk
tłuczonego szkła, a ja poczułam na nogach gorące krople.
–
Jak mi pani nie powie, o co chodzi, zaraz zemdleję! – biedna mama cała się
trzęsła – przecież ja nigdy nie byłam u Krzywego. Ani w halce, ani bez halki.
–
Nigdy?
–
Przysięgam, że nie!
–
Co za wredna, stara krowa! – wzburzona Rysia złapała mamę za rękę – wiedziałam,
że jest pani niewinna i powiedziałam jej to prosto w twarz przy wszystkich.
–
Jezus Maria, komu to pani powiedziała? Przy jakich wszystkich?
–
Skibowej. Stałam za nią w mięsnym, przywieźli żeberka i pełno ludzi się naszło. Skibowa była zajęta
rozmową i nawet mnie nie zauważyła. Z początku nie zwracałam uwagi na to co
gada, aż nagle słyszę, że o pani mówią. Podobno, jak mąż wychodzi do
pracy, to pani w samej halce stuka do sąsiada i potem u niego przesiaduje.
Skibowa mówiła, że Krzywy się wcale z tym nie kryje i nawet córkę wciągnął w
wasz romans, bo wczoraj Dziunia słyszała, jak mówił do niewinnego dziecka, że
ma mamusię palce lizać i dał małej jakiś liścik miłosny.
–
Ona kłamie! – zaczęłam płakać – ja się tylko temu panu ukłoniłam, niczego mi
nie dawał. A pani Dziunia gówno słyszała, bo siedziała w oknie, a my staliśmy
przy śmietniku! Moja mamusia jest najlepsza na całej kuli ziemskiej i nawet w
mieszkaniu nie chodzi w halce, bo nie ma halek!
Moje
wyznanie musiało wywrzeć duże wrażenie, bo ani mama, ani Rysia, nie zwróciły
uwagi na brzydkie słowo.
–
Pani Irenko – w oczach Rysi malowało się współczucie – nie ma pani halki? Ani
jednej?
–
Nie mam – mama w końcu się uśmiechnęła.
–
Kupię pani na imieniny. Dwie albo lepiej trzy.
–
I tak nie będę nosić, bo nie lubię. No, to teraz niech mi pani powie, jakim cudem
Skibowa mogła mnie widzieć w halce? I co, mam iść się
wykłócać? Szkoda czasu i nerwów. A ty córciu, na drugi raz buzię na kłódkę
przy Dziuni i Skibowej. Widzisz, jak można jedno zdanie zamienić w awanturę?
–
Dobrze, mamusiu.
Miałam
wrażenie, że mama w jakimś sensie zaprosiła mnie do swojej drużyny. Nie do
końca wiedziałam, na czym to będzie polegać, ale czułam dumę. Nie zgadzałam się
z jednym; żeby plotkarom odpuścić takie świństwo. Na mamę nie mogłam liczyć, na
tatę tym bardziej, bo by się dopiero narobiło. Wpadło mi do głowy, że trzeba we
wszystko wtajemniczyć Krzywego. W końcu też jest zamieszany w sprawę. Idę na
podwórko, na trzepaku najlepiej mi się myśli. Mam cały dzień. A jutro zacznę
działać.
U Krzywego słychać było łomot, jakieś hałasy
i szurania. Zamykał szafy albo ciężkie szuflady, klął. Stałam od pięciu minut,
czekając, aż mi otworzy. Wiedział, że to ja, bo z początku uchylił drzwi, ale
powiedział, żebym zaczekała. Może chował pistolety i noże albo zmywał krew z
podłogi? Nie wiem czemu, ale Krzywy w roli mordercy nawet mi się podobał,
pewnie dlatego, że już zaczął się ze mną kolegować i byłam pewna, że zachowa
mnie przy życiu. W końcu weszłam. Miałam stracha, ale sprawa była poważna i
tylko Krzywy mógł wymyślić dobre rozwiązanie. Pokój wyglądał normalnie:
łóżko, mało mebli, nic podejrzanego. Trochę mnie rozczarował, ale może
porządny przestępca zaciera za sobą ślady.
–
Masz do mnie jakiś interes, mała? – nalał sobie piwa do szklanki i usiadł przy
stole – to musi być coś ważnego, inaczej byś nie przyszła, bo wyglądasz na
wystraszoną. Co się stało, że się odważyłaś nachodzić takiego starego dziada?
–Jest
pan tylko trochę stary, ale nie za bardzo. – pierwsze słowa przeszły mi
jakoś przez gardło – Musiałam przyjść, bo mamy wielki kłopot. Takie dwie z
naszego bloku obgadują moją mamusię i pana. Tutaj i w sklepach.
–
Coś podobnego!? No to siadaj, jedz cuksy
– podsunął mi puszkę z landrynkami – i opowiadaj.
Opowiedziałam
mu wszyściutko ze szczegółami. Słuchał i bez przerwy rechotał:
–
Nawet mi się podoba ta historia, zwłaszcza twoja mamuśka w halce, skradająca
się do mnie. Tylko jej tego, Broń Boże, nie powtarzaj, bo znowu namieszasz.
Skibowa, mówisz i ten tłusty wieloryb? Co za krówska!
Porównanie
Dziuni do wieloryba sprawiło, że wciągnęłam Krzywego na listę moich najlepszych
sąsiadów.
–
I co my teraz zrobimy? Nie chciałabym, żeby się tata o tym dowiedział, bo
wie pan, niektórzy mężowie są dziwni. Czasem wierzą jakimś wielorybom, a nie
własnym żonom.
–
Zwłaszcza takim ładnym, jak twoja mama. – Krzywemu zaświeciły się oczy – Nie ma
co, przystojna szelma. Coś wymyślimy, a właściwie, ja wymyślę, ty już swoje
zrobiłaś. Nikomu nie mów, że byłaś u mnie. To będzie nasza tajemnica. Jak w
wojsku, rozumiesz?
–
Tak, proszę pana! – byłam szczęśliwa, że nie odmówił – Jak w wojsku. To kiedy
pan zastrzeli te plotkary?
Przez
kilka chwil Krzywy nie mógł opanować śmiechu. Brzuch trząsł mu się tak mocno,
że dwie syreny na jego piersiach ruszały się, jakby były w wodzie. Patrzyłam
zafascynowana na kolorowe tatuaże i postanowiłam zrobić sobie podobne, jak będę
stara.
–
Teraz zmykaj, bo mam robotę. Zabijać ich nie będę, niech sobie żyją, pokraki. Jak coś wymyślę, dam znać.
Wyjrzał
za drzwi, czy nikt się nie kręci, potem mnie wypuścił. Poszłam do siebie. Tata
naprawiał gniazdko, a mama wyciągała z garnka wazową łyżką, moje ulubione
kopytka.
– Gdzie byłaś? – miała umączony nos – Pewnie
znowu kogoś podsłuchiwałaś.
–
Mamo – poczułam się obrażona – ludzie tak się drą, że się ich słyszy bez
podsłuchiwania. Jak ta Matysikowa nad nami wrzeszczy, to każde
słowo się rozumie.
–
Prawda, wszystko przez tę ciasnotę – westchnęła mama – to sobie słuchaj, ale
nie lataj potem i nikomu nie powtarzaj.
–
A tobie mogę?
–
Mnie możesz – mama potargała mi grzywkę – teraz umyj ręce, zaraz zjesz kopytka.
–
Ale mało!
Uwielbiałam
kopytka, z przysmażoną tartą bułką i cukrem. Ale w końcu chciałam schudnąć i
wyglądać jak inne dziewczynki. Mimo
żalu, ku zdziwieniu mamy, zjadłam niewielką porcję. Korciło mnie, żeby jej
powiedzieć o wizycie u Krzywego, ale tajemnica, to tajemnica.
Kolejne dni upływały niestety, bardzo spokojnie. Dziunia miała się dobrze, Skibowa również. Wysiadywały na ławce i nic nie wskazywało, że dokonała się na nich jakaś zemsta. Czyżby Krzywy zrezygnował? Pukałam kilka razy, ale nie otwierał. Żyłam w zawieszeniu, patrząc jak dwie wredne baby zajmują moją ławkę, plotkując w najlepsze. Wczoraj, kiedy wyrzucałam śmieci, próbowały ze mnie coś wyciągnąć.
Kolejne dni upływały niestety, bardzo spokojnie. Dziunia miała się dobrze, Skibowa również. Wysiadywały na ławce i nic nie wskazywało, że dokonała się na nich jakaś zemsta. Czyżby Krzywy zrezygnował? Pukałam kilka razy, ale nie otwierał. Żyłam w zawieszeniu, patrząc jak dwie wredne baby zajmują moją ławkę, plotkując w najlepsze. Wczoraj, kiedy wyrzucałam śmieci, próbowały ze mnie coś wyciągnąć.
– Mama w domu, dziecinko? – głos Dziuni
ociekał miodem – Coś jej ostatnio nie widzę.
–W domu – wycedziłam przez zęby – jest
bardzo zajęta i nie ma czasu na
pierdoły. Podobało mi się to słowo, niedawno podsłuchałam u taty.
– A co takiego ważnego robi, że nawet na
chwilę nie wyjdzie? – Skibowa zapiszczała jak myszka – Pewnie listy miłosne
pisze.
Dziunia spojrzała na nią znacząco i
puściła oko. O nie, nie dam się sprowokować:
– Mama gotuje obiad i robi dla tatusia sweter na drutach. To
będzie piękny sweter, we wzory. Jak się kocha swojego męża, to trzeba mu robić
swetry. Pani Skibowa, a zrobiła pani mężowi chociaż jakiś szalik?
– Skiba nie nosi szalików – odburknęła –Lepiej idź do domu, mama pewnie czeka.
Obie były rozczarowane, że niczego się
nie dowiedziały. Jaka ta Skibowa wredna, posądzać mamę o pisanie listów
miłosnych! Biedny pan Skiba. Przestałam się dziwić, że ciągle był pijany. Przy
takiej żonie musiał, nie miał innego wyjścia. Mielczarkowa kiedyś mówiła, że
Skibowa go bije trzepaczką albo zmiotką do śmieci. Muszę namówić Krzywego, żeby
dodatkowo zemścił się za Skibę. To byłby dobry uczynek. Niestety, sąsiada wciąż
nie było, zaczynałam się martwić. Zobaczyłam go dopiero po dwóch tygodniach i
tak się ucieszyłam, że aż wyściskałam na korytarzu:
– Myślałam, że pana zabili! Już chciałam
poprosić tatę, żeby poszedł na posterunek zgłosić, że się pan zgubił!
Krzywy był wzruszony. Pogłaskał mnie po
głowie i wyjął z kieszeni małe zawiniątko:
– Masz tu prezent od sąsiada. – puścił
oko – Niepotrzebnie się martwiłaś. Były sprawy do załatwienia, musiałem wyjechać.
Niedługo znowu zniknę na jakiś czas, ale teraz przyjechałem specjalnie, bo
przecież musimy się zemścić.
Rozpakowałam zawiniątko, w środku było
okrągłe lusterko ze złotą ramką i zdjęciem pięknej blondynki z tyłu.
– Jaka ona śliczna – wyszeptałam – chciałabym tak wyglądać.
– To taka aktorka, Bardotka. Jak
urośniesz, na pewno będziesz ładniejsza.
– Na długo pan wyjedzie?– zapytałam z
żalem
– Na długo. Ale wrócę, spokojna głowa.
Teraz muszę zrobić sobie coś do jedzenia. Zmykaj do domu, jutro będziemy się
mścić. I nie mów nikomu, że mnie dzisiaj widziałaś.
W nocy nie mogłam zasnąć. Wyobrażałam sobie różne zemsty. Ciekawe, co on
wymyślił? Obudziłam się niewyspana.
– Jak się czujesz? – w głosie mamy
słyszałam niepokój – miałaś złe sny? Krzyczałaś w nocy.
–- Dobrze się czuję mamusiu, nie pamiętam, co mi się śniło.
– Chcesz parówkę?
– Chcę. I kakao.
Dzisiaj nie mogłam się odchudzać. To był
ważny dzień. Musiałam być silna i najedzona. Po śniadaniu wyszłam na podwórko.
Na ławce siedziała Dziunia z Mielczarkową i skubały słonecznik. Na mój widok,
Dziunia zaczęła coś szeptać sąsiadce. Było jasne, jak słońce, że obgaduje mnie
albo mamę. Na trzepaku bujał się Włodziu.
– Cześć, gruba.
– Cześć, ryża pało.
– Mamo – krzyknął do Mielczarkowej – ona
mówi na mnie ryża pała!
– A on na mnie gruba!
– Skaranie boskie z tymi dzieciami! –
Mielczarkowa nie miała ochoty przerywać rozmowy z Dziunią – Lepiej się
pobawcie.
Włodziu wzruszył lekceważąco ramionami i
splunął, ja zrobiłam to samo. Wisieliśmy z pół godziny na trzepaku, nic do
siebie nie mówiąc. Nagle z budynku wybiegła Skibowa:
– Dziunia, chodź tu, bo ja zaraz trupem
padnę! – była czerwona i spocona – musisz iść ze mną na posterunek!
Dziunia z Mielczarkową poderwały się z
ławki:
– Skibowa, okradli was czy co?
– Już bym wolała, żeby okradli.
Złodziej by się za bardzo nie obłowił. Boże, Boże, patrzysz i nie grzmisz! – Skibowa wymachiwała pięścią
w stronę nieba – czemu takie świnie po świecie chodzą?
_ Co się stało, niech wreszcie sąsiadka powie?!
Skibowa dramatycznym ruchem przycisnęła
ręce do piersi:
– Zeszłam przed chwilą do piwnicy po
ziemniaki, już miałam otwierać kłódkę, ale coś mi zaśmierdziało, patrzę w dół,
a tam przed samym wejściem narżnięte! Tyle lat tu mieszkam i spokój, a dzisiaj
mam gówno przed piwnicą.
– O, matko święta, na pewno jakiś pijak!
–Dziunia miała na wszystko gotową odpowiedź.
– Nie gadaj głupot, moja piwnica jest
daleko od wejścia, prawie na samym końcu, gdzie by pijakowi chciało się leźć
tak daleko. Mówię wam, ktoś z bloku mi to zrobił!
–
Jakieś dziecko? – Mielczarkowa niespokojnie popatrzyła na Włodzia, który
miał zwyczaj obsikiwania piwnic.
– Jakie dziecko?! – na twarzy Skibowej
malowało się obrzydzenie – jest tam tego tyle, jakby wielbłąd nasrał. Idę na
posterunek, może ten durny dzielnicowy w końcu na coś się przyda. Dziunia,
idziesz ze mną, czy nie?
Dziunia się wymigała:
– Lepiej tutaj zostanę z Mielczarkową,
może kogoś podejrzanego zobaczymy.
Siedzieliśmy z Włodziem na trzepaku, czekając na rozwój wydarzeń. Na
podwórko zeszły sąsiadki, zwabione krzykiem Skibowej. Twarz mnie paliła.
– Coś taka czerwona? – Włodziu popatrzył
na mnie z ciekawością.
– Jestem czerwona? – udawałam zdziwioną
– To pewnie przez to gówno, niedobrze mi, chyba będę rzygać.
Włodziu odsunął się na koniec trzepaka:
– Mnie takie coś nie rusza, a baby to
zaraz rzygają. Ciekawe, kto to zrobił?
– Na pewno jakiś pijak, nie wierzę, że
ktoś z naszego bloku.
Nagle usłyszałam, że sąsiadki mówią o
Krzywym. Zrobiło mi się zimno. Chyba polecę i go ostrzegę. Czy to nie będzie
podejrzane? Będzie. Nigdzie nie idę, bo wszystko się wyda.
W drzwiach budynku pojawiła się Skibowa, a zaraz za nią nasz dzielnicowy. Minę miał nietęgą, widocznie już byli w
piwnicy:
– Dziunia! – wydarła się Skibowa – chodź
tu!
–
Ja tam świadkować nie mam zamiaru – Dziunia nawet nie wstała – nic nie
widziałam, nic nie słyszałam.
– To zaraz zobaczysz! Pan dzielnicowy
obszedł wszystkie piwnice. Zgadnij, co znalazł pod twoją???
Dziunia, mimo, że gruba, jak odrzutowiec
wystrzeliła z ławki i w kilka sekund była już przy wejściu, odsunęła Skibową i
zeszła do piwnicy. Na podwórku zrobiło się głośno, bo zaczęli się schodzić
kolejni mieszkańcy. Dzielnicowy w końcu zabrał głos:
– Ile razy wam mówiłem, że trzeba
dorobić klucze przy głównym wejściu do piwnic? Do was wchodzi się z każdej
strony i jest niebezpiecznie. Gówno, to jeszcze pół biedy, ale przecież
niedaleko jest knajpa. Nie boicie się o
dzieci?
Nikt się nie odezwał, jak zwykle.
– Podejrzewacie kogoś? – dzielnicowy
wyjął notes.
Mielczarkowa wysunęła się do przodu:
– Ja nikogo nie podejrzewam, ale Dziunia
tak.
Dziunia jak na zawołanie, wyszła z
bloku. Wyglądała okropnie, zapłakana, potargana i spuchnięta.
– Rzygała – Pan Gieniu był lakoniczny i
bezlitosny – Panie władzo, a jak inne piwnice?
– Czyste. Może wasze sąsiadki się komuś
naraziły?
– To bardzo porządne kobiety. Do
kościoła chodzą – Milczarkowa zrobiła pobożną minę.
Ktoś syknął ostrzegawczo, dzielnicowy
był partyjny, ale na szczęście nie skomentował tego, tylko czekał, aż podejdzie Dziunia.
– Ma pan aresztować tę świnię i wsadzić
do pierdla! Nie pozwolę się tak poniewierać! Skibowa też nie.
– Kto mógł to zrobić, podejrzewa pani
kogoś??
– Krzywy! Ten nowy lokator. Źle mu z
oczy patrzy, nikt nic o nim nie wie, po
nocy się wciąż włóczy. On, jak nic.
Nie mogłam już tego słuchać, pobiegłam
do domu. O całej awanturze opowiedziałam mamie. Wydawało mi się, że tylko udaje
oburzoną i z trudem zachowuje powagę.
– Mamusiu, Dziunia powiedziała
dzielnicowemu, że to na pewno zrobił pan Krzywy.
– Niemożliwe, przecież jeszcze nie
wrócił – mama była zdziwiona – nie wiedziałaś, że wyjechał?
– Naprawdę?
– Przed wyjazdem poprosił tatę, żeby
miał oko na mieszkanie. To na pewno nie on.
Wybiegłam na podwórko, ludzie jeszcze
dyskutowali.
– Panie dzielnicowy! – wszyscy odwrócili
się w moją stronę – Pan Krzywy wyjechał już dawno i jeszcze nie wrócił.
– Skąd wiesz? – Skibowa była wściekła.
– Wiem i już. Tata mu pilnuje
mieszkania, żeby go nikt nie okradł.
– Ładnie to tak rzucać oszczerstwa na
niewinnego? – dzielnicowy uznał sprawę za zamkniętą – Lepiej idźcie posprzątać
te gówna i w końcu kupcie kłódkę.
Wróciłam do domu spokojna, że Krzywy jest
bezpieczny. Jutro mu wszystko opowiem. Ale jutro zamieniło się w pojutrze, w
tydzień, potem w miesiąc. Mój najlepszy sąsiad zniknął. Czekałam cierpliwie,
ale kiedy nadszedł wrzesień i poszłam do szkoły, myślałam o nim coraz rzadziej. Wciąż jednak byłam
pewna, że w końcu wróci.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz