To będzie na gorąco, więc upraszam szanowne państwo o wyrozumiałość, ta sprawa nie może czekać, bo jutro nie to samo poczuję, jak sobie przypomnę.
Zaczynam: idę dziś z donicami do mamy i taty - parę kwiatków zwisa. Ktoś łokciem zrobił sobie więcej miejsca i już jestem zła, że moje kwiaty wyglądają jak używane, czyli ukradzione z cudzych grobów.
Groby świeże, jeszcze mokre od płaczu, zapomniane i te pieszczone nie tylko
od święta, malutkie, dziecinne, rodzinne, przeważnie strojne i te, co prawie ich nie ma, samotne i puste, bez podpisów, ławeczek, bez krzyża.
Powiem wam, że taka już jestem, że się stale zadziwiam, to może jest dziecinne, ale dzisiaj, och mówię wam, to był nokaut: kotka lśniąca i łaciata, obok trzy maluchy – czarny, bury i w ciapki. Przy szarym, marmurowym pomniku jadły sobie z małych miseczek, jadły coś dobrego, bo mruczały głośno. Ludzie przechodzili obok, a one nic. Bez strachu, jak u siebie, u swoich.
Pochowani, opłakani, niegroźni, cisi tacy bezpieczni leżą w rzędach. To dobre miejsce, żeby urodzić i odchować swoje dzieci; że ta kotka na to wpadła, mądrala. Kiedy miski były puste, przyszła mała, siwa pani w futrze, kotka nadstawiła się do pogłaskania, a maluchy za nią, w kolejce. Miski wylądowały pod jałowcem u taty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz