Gdzieżeś
miał oczy, ty ślepoto?!
Gustaw pociera stłuczone kolano.
Nie widział dotąd wystającego z ziemi
krzyża.
Zezłoszczony mocno, siedzi przed
kamiennym
grobem z kawałkiem piaskowca w ręce.
Podobny,
ale nie ten - Gustaw zamyka oczy.
Może
mi się otworzy głowa? - duma.
Czeka nieruchomo, ale dzisiaj wie, że coś
wreszcie musi do niego przyjść; jest tak
pewny, że aż go z tego ciarki oblazły.
Groby, kopczyki, koślawe krzyże, dziecięce
palce oblepione woskiem. Dziadku! - krzyczy.
Zdaje mu się, że z kamienia patrzą na
niego
siwiutkie oczy i słyszy dziecięcy płacz.
A tutaj tylko las i kamień bez imienia w
garści.
Jakiś żal go ściska, szuka na popękanej
płycie
znaków, co się odezwą, ale tam nic nie
ma.
Podniósł się zmartwiony – wraca do
siebie.
Może
kiedyś się odezwiesz – mówi
– pokażesz drogę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz