niedziela, 11 stycznia 2015

Za drzwiami





 – Umarła nasza Krysia – powiedziała mama, kiedy stałam jeszcze w drzwiach, zziębnięta i zmęczona, po podróży z trzema przesiadkami. Wracałam z ferii zimowych z tatą, który był obok mnie i chyba wiedział, o czym mówi mama, bo się nie dopytywał, tylko popchnął mnie w głąb korytarza i zamknął drzwi.
 Przecież  nie mamy żadnej naszej Krysi !– nie rozumiałam o kim mama  mówi, niejasne było dla dziewięcioletniego dziecka, co naprawdę znaczy, że ktoś umarł. W tym wieku miałam mniej poważne sprawy na głowie, mniej ostateczne, raczej dziewczyńskie.
Mama siadła na kanapie, westchnęła. Rzadko była smutna i taka przygnębiona, jak dzisiaj:
– Nasza Krysia od Sobiesiaków umarła, wczoraj ją pochowaliśmy.
– Przecież miałyśmy niedawno komunię, mamo. I ona żyła, siedziałyśmy w szkole w jednej ławce. To była moja najlepsza koleżanka. Dlaczego nic mi nie powiedziała?
Mama zaczęła płakać:
– Krysia miała guza w głowie. Guz pękł i umarła.
– Na długo? Kiedy wyzdrowieje?
– Już nie wyzdrowieje. Odeszła  i nie wróci. Miała piękny pogrzeb. Cała szkoła przyszła, nawet pan dyrektor. Wszyscy płakali. Krysia pięknie wyglądała w trumnie. Miała na sobie białą sukienkę  i wianek.
– Szkoda, że mnie nie było, też bym popatrzyła.
Nie rozumiałam, dlaczego mama dała mi mocnego klapsa. Wszyscy widzieli wystrojoną Krysię, tylko ja, jak zwykle coś przegapiłam. Obrażona poszłam do swojego pokoju i wyjęłam z szuflady album ze zdjęciami. Najwięcej było komunijnych. Nie lubiłam ich oglądać, bo byłam mała i gruba, miałam krótkie proste włosy i na zdjęciach wyglądałam jak przed porodem. Ciocia Lusia uszyła mi na komunię sukienkę z białej kory, odcinaną w pasie. Brzuch sterczał mi obrzydliwie i inne dzieci nabijały się ze mnie. Rzadko więc sięgałam po album, ale dzisiaj musiałam popatrzeć na Krysię. Była na wszystkich zdjęciach. Ciemne, kręcone włosy, szczupła, w koronkowej sukience z falbankami. Mała królowa. Była piękna, chociaż dopiero dzisiaj to dostrzegłam. Siedziałyśmy w jednej ławce, widziałam ją codziennie, bo nie tylko chodziłyśmy do jednej klasy, ale mieszkałyśmy w tym samym ohydnym bloku, obok siebie, dzieliła nas ściana. Nigdy nie patrzyłam na nią, jak na piękną dziewczynkę. Krysia, to Krysia, nic więcej. Była nieśmiała  i małomówna, więc uzupełniałyśmy się, bo ja bezustannie trajkotałam. I co? Już jej nie ma? Patrzyłam na zdjęcie, na którym obejmowałyśmy się i nie mogłam zrozumieć, dlaczego takie małe dziecko odeszło na zawsze. Muszę zapytać pani Sobiesiakowej, w końcu była mamą Krysi, będzie wiedziała najlepiej.
Mama w kuchni kończyła nakrywać do stołu:
 – Wyjdę na chwilę, mogę?
– Możesz, ale zaraz wracaj, nie będę odgrzewać obiadu.
Założyłam kurtkę i wyszłam. Stałam przed drzwiami Sobiesiaków, ale nie zapukałam, bo zaczęłam się zastanawiać, co powiem, o co zapytam. Nagle otworzyły się drzwi i zobaczyłam Sobiesiakową, w czarnym płaszczu. Miała zupełnie inną twarz, niż przed tygodniem. Szczuplejszą, ciemniejszą, mniejszą.
– Idę na cmentarz – powiedziała cicho – może przyjdziesz później?
– Idę z panią – kiwnęła głową, że tak, że pójdziemy razem. Bałam się trochę cmentarza, na którym ludzie najczęściej płakali i byli smutni. Miałam za sobą dwa pogrzeby sąsiadów i wciąż pamiętam te szlochy. Mama zdecydowała, że jestem za mała na takie smutne ceremonie i nie zabierała mnie już ze sobą. Cmentarz był cichy, trochę zaśnieżony, trochę bury. Tylko świeże groby lśniły – kolorowe, ukwiecone. Przy niektórych stali ludzie w ciemnych płaszczach. Nikt nie rozmawiał. Po prostu stali. Grób Krysi przypominał wielką kwiecistą górę. Krzyż był prawie niewidoczny, kwiaty ułożono jak wielopiętrowy tort. Sobiesiakowa najpierw przyklękła, potem zaczęła cicho szeptać i nagle położyła się na grobie i objęła go. Przytuliła do siebie. Płakała, ale jakoś tak do środka, prawie jej nie słyszałam. Widziałam tylko drgające na tej górze kwiatów ciało.
– Dlaczego Krysia nam to zrobiła, pani Sobiesiakowa? Przecież przed feriami była zdrowa i wesoła. Ganiałyśmy po piętrach i ona zawsze była pierwsza. Takie wesołe, zdrowe dziewczynki powinny długo żyć.
Sobiesiakowa podniosła się i wzięła mnie za rękę:
 – Nie wiem dziecko, dlaczego, może Bóg chciał, żeby była bliżej niego. Źle zrobił, bo teraz Krysia jest dalej ode mnie, od ciebie i wszystkich, co ją kochali. Przecież była blisko niego.
Przytuliła mnie mocno do siebie i zaczęła płakać tak żałośnie, że  i mnie poleciały łzy. Płakałam nad  Sobiesiakową, a ona za swoją Krysią.
Kiedy wróciłam do domu, roztrzęsiona mama zaczęła mnie szarpać:
- Gdzie byłaś, do cholery? Wszyscy cię szukają, tato poszedł na posterunek, gdzie byłaś?
- Byłam u Krysi. Z panią Sobiesiakową. – szepnęłam wystraszona tym wybuchem  – Musiałyśmy sobie popłakać, bo to jest bardzo smutne mamusiu, że Krysi już nie będzie i pani Sobiesiakowa nie ma swojej córki.
Mama już się uspokoiła i kiedy tata wszedł do mieszkania, szybko zabrała go do kuchni. Wrócili za moment i tata tylko pogłaskał mnie:
- Następnym razem musisz powiedzieć mamie, dokąd idziesz, żebyśmy się nie martwili, dobrze?
- Dobrze tatusiu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz