czwartek, 15 stycznia 2015

Za Krzakami



   Krzakowie byli  chudzi i wielcy. Poza mieszkańcami naszego bloku, znałam niewiele osób, byli to głównie krewni, kilka ekspedientek z najbliższych sklepów, dzielnicowy i proboszcz. Sześcioletnie dziecko, według dorosłych nie miało prawa być samodzielne, więc moje życie toczyło się głównie w bloku, na podwórku i pod lasem  u babci, gdzie spędzałam część lata. Co prawda desperacko walczyłam o samodzielność, ale płaciłam za to – wysoką, jak na małą,  grubą dziewczynkę  – cenę: zakazy, klapsy, odcięcie od słodyczy, od Misia z okienka i milczenie mamy.W każdym razie Krzakowie, że względu na wyjątkowy wzrost, stali się od jakiegoś czasu celem moich natrętnych obserwacji. Była to czteroosobowa rodzina: pan Rajmund czyli Mundek, pani  Usia i bliźniacy: Grzesiu i  Lesiu. Oczywiście także wielkoludy, mimo, że starsi ode mnie tylko o rok. Krzakowa była wielka i nijaka, jakaś szaro bura. Ciągle w szarym płaszczu, szarej chustce, w powykrzywianych, szarych butach, a raczej człapach. Pracowała jako salowa w szpitalu i widywałam ją rzadko, bo robiła na dwie zmiany. Jak już się pojawiała, zawsze była obładowana wielkimi wypchanymi siatkami, ale to zrozumiałe, bo przecież wysocy ludzie więcej jedzą, niż niscy. Tak mi się przynajmniej wtedy wydawało. Za to pan Mundek był piękny. Czarnowłosy, wąsaty i miły. Kobiety oglądały się za nim „jak wściekłe”, tak twierdziła Dziunia. Kiedyś, siedząc na trzepaku, podsłuchałam, jak rozmawia ze Skibową.
Naprawdę nie wiem, co Mundek widział w tym rozczochranym wieszaku na płaszcze? – na twarzy Skibowej malowała się odraza – taki mężczyzna, po prostu aktor filmowy; elegancki, a jakie maniery.
W dodatku  grzeczny i uczynny – podchwyciła Dziunia – a jak spojrzy tymi czarnymi ślepiami, to człowiekowi wszystko mięknie. I z takim wiechciem się ożenił?! Nie do pojęcia! Gdzie on miał rozum? Bliźniaki chyba po ciemku zmajstrował.
Może na majątek Usi  poleciał?
Jaki majątek? – Dziunia popukała się w czoło – jak by był majątek, to by się nie gnieździli w jednym pokoju, tylko w willi. Nie wiadomo, co w człowieku siedzi, może Krzakowa ma jakiegoś wabika?
Usia i wabik! – Skibowa aż zatrzęsła się ze śmiechu – Dziunia, ty jak coś  strzelisz, to ci mówię! Pewno jej dzieci wystrugał po pijanemu i honorowo się ożenił, no bo co innego? Wiesz, ja podejrzewam, że on chodzi gdzieś na baby. Często widzę go na przystanku, wypachniony, wyelegantowany. Wcale bym się nie zdziwiła – piękny mężczyzna ma swoje po potrzeby, a taki suchar jak Usia, to co mu może dać? Najwyżej obiad.
I tak obie wymyślały sobie historię o Krzakach tak się rozogniły, że nawet nie patrzyły w moją stronę . A ja słuchałam i żal mi się zrobiło Usi, że taka nijaka, że jeszcze bardziej szara, niż była w rzeczywistości, kiedy stawał mi przed oczami Mundek żurnalowy i doskonały. 
   Któregoś dnia mama posłała mnie do skrzynki, żebym sprawdziła pocztę. Był list od babci Heli i jeszcze jeden, do Krzaków. Listonosz znowu namieszał. Sąsiedzi często narzekali i latali z cudzymi listami po bloku. Poleciałam na drugie piętro do Usi. Kiedy stanęłam przed drzwiami, z mieszkania dobiegała głośna muzyka. Zapukałam mocno, ale nikt ani nie zaprosił do środka ani nie otworzył. Pomyślałam, że list może być ważny i trzeba wejść. Na szczęście drzwi nie było zamknięte na klucz. Z kuchni  sączył się smakowity zapach, drzwi do pokoju były uchylone, popchnęłam je lekko i  to, co zobaczyłam, zagnieździło się w mojej głowie na dobre. Najpierw dopadła mnie głośna muzyka - jakieś tango, zadziorne i trochę mroczne. I Usia. Na głowie turban z kolorowej chustki, w uszach czerwone kolczyki w kształcie serca, szara podomka i na bosaka. Wirowała z miotłą w charakterze partnera po pokoju, głośno śpiewając. Wypieki na twarzy, zamknięte oczy, uśmiechnięta. Prawie piękna. Stałam porażona i od razu postanowiłam, że nie opowiem nikomu, o tym, co tu widzę. Tymczasem Usia tańczyła przytulona do kija od miotły, zarumieniona i – wydawało mi się – szczęśliwa. Nie wiedziałam czy wyjść po cichu czy do niej podejść. Nieoczekiwanie sprawa sama się rozwiązała, bo skończyła się muzyka. I wtedy Usia mnie zobaczyła. Raptownie skurczyła się, poszarzała; szybko zdjęła  z głowy chustkę, a miotłę odstawiła do przedpokoju. Ruszyłam w jej stronę:
Pani Usiu, listonosz znowu pomylił skrzynki i wrzucił do nas wasz list – podałam jej kopertę – on często się myli, bo jest niewydarzony. Tak mówiła pani  Skibowa.
Ona sama jest niewydarzona – Usia, o dziwo – uśmiechnęła się.
Jak pani pięknie tańczy,  jak prawdziwa tancerka z telewizji. Pani Usiu, nikomu o tym nie powiem. Przenigdy.
Usia pogłaskała mnie po głowie:
I dobrze. Czasem tak się wygłupiam, ale nikt nie musi o tym wiedzieć. To będzie nasz sekret, prawda?
Tak – byłam szczęśliwa – tylko nasz sekret. Będę teraz miała dwa sekrety: jeden z panią, drugi z panem Marianem. Muszę już iść, bo mama nie wie, gdzie jestem, do widzenia. 
   Przed wyjściem dostałam wielkie, czerwone jabłko i pobiegłam do domu. Mama nie krzyczała, bo powiedziałam jej, że musiałam odnieść Krzakom list.
   Od tego czasu często chodziłam do Usi. Nie napraszałam się – sama, jak tylko zobaczyła mnie z okna – wołała, żebym wpadła. Siadałyśmy na tapczanie, ona puszczała muzykę, ale nigdy nie siedziała bezczynnie: dziergała coś szydełkiem, cerowała albo rozwiązywała krzyżówki. I kiedy widywałam ją na ulicy czy podwórku,  już nie wydawała mi się szara i nijaka. Nie miałam wtedy pojęcia, że Usia wkrótce się wyprowadzi. Po tym, co jej zafundował pan Mundek, każdy by zrobił to samo.
  To się stało chyba na początku listopada. Blok był jeszcze pogrążony we śnie, kiedy rozległy się głośne krzyki, piski, walenie drzwiami. Tata szybko się ubrał,  mama założyła szlafrok i oboje wyszli z mieszkania. Odczekałam moment i poszłam za nimi. Z innych mieszkań też wychodzili sąsiedzi i wszyscy biegli na drugie piętro, skąd dobiegał hałas. Na górze było już ciasno, sąsiedzi usiłowali coś zobaczyć na korytarzu z lewej strony, ale nikt nie chciał ustąpić miejsca. Miałam łatwiej, byłam mała, więc wcisnęłam się między chichrającego Krzywego i szlochającą dla odmiany Frankę Matros. To, co zobaczyłam, nie było odpowiednie dla małych dziewczynek, ale nie zamierzałam się wycofywać, a już na pewno – zamykać oczu. Przy drzwiach do mieszkania Krzaków stała całkiem goła, młoda blondynka, drąc się wniebogłosy. Starała się zasłonić jak mogła, ale przy okazji co moment uderzała jedną ręką pana Mundka, który też był golusieńki. W drzwiach mieszkania stała Usia z nożem w ręce. Chyba pierwszy raz wszyscy usłyszeli, jaki naprawdę ma głos:
- Ja wracam wcześniej z nocnej zmiany, bo mam gorączkę, a ty się kurwisz z tą wywłoką w naszym mieszkaniu?? Przy dzieciach? Przecież ja was zaraz zabiję!
- On powiedział mi, że mieszka kątem u rozwiedzionej siostry, która ma bliźniaki! – płakała blondynka – Nigdy bym nie przyszła do żonatego, przysięgam!
Uśka, oddaj jej ubranie, bo ona niewinna – szczękał zębami Mundek – nie rób cyrku przy ludziach.
Mama wyrzuciła ubrania przez okno od ulicy – Lesiu wystawił głowę zza drzwi – twoje, tato i tej kurwy!
Leszek!!! – Mundek skoczył w jego kierunku, ale w rękach Usi zobaczył nóż. – Dupę ci złoję, zobaczysz.
Nic nikomu nie zrobisz, łajdaku – nigdy nie widziałam Usi takiej stanowczej i bojowej – Lesiu, biegnij po te łachy, niech się  ubiorą, ale na pewno nie w naszym mieszkaniu! 
Pożałujesz – warknął Krzak – na kolanach do mnie przyjdziesz, kocmołuchu.
Spakuję twoje rzeczy i mi się nie pokazuj w domu. Nie strasz, bo się ciebie już nie boję. A sąsiadów przepraszam za hałasy i cały ten cyrk.
Usia weszła do mieszkania, usłyszeliśmy trzask zamka. Nikt nie odchodził, bo przecież na korytarzu został goły Mundek z  blondynką. Przyleciał Leszek i rzucił na posadzkę skłębione ubrania. I wtedy odezwała się Franka Matros:
Panie Mundziu, pan zabierze pannę i te rzeczy chodźcie do mnie się ubrać. Herbaty zrobię, bo pewno zmarzliście.
Mundek skwapliwie skorzystał z zaproszenia i za chwilę cała trójka zniknęła w mieszkaniu Franki. Krzywy splunął i odwrócił się do ojca:
- Widzisz Kaziu, serce przed nią otworzyłem, a ona cudzołożnictwo popiera i kurwiarzy na herbatki zaprasza.
Machnął ręką, rzucił jakimś przekleństwem i poszedł.  Na korytarzu pojawiła się Usia – wystawiła przed drzwi dużą walizkę i sporą paczkę owiniętą sznurkiem. Spojrzała na tych, którzy jeszcze zostali i powiedziała:
Dziękuję państwu za uwagę.
   Następnego dnia przyszedł ślusarz, wymienił zamek w drzwiach jej mieszkania, ale po miesiącu Usia z chłopcami wyprowadziła się. To już była całkiem inna Usia. Miała krótką, kręconą fryzurę, po szarościach nie został najmniejszy ślad. Ciemnorudy płaszcz z futrzaną stójką, skórzana torebka, wysokie czarne botki na obcasach. Piękność.


1 komentarz:

  1. Czasem potrzebny "koniec" żeby nastał początek. Opwieści wciągające. Takie historie, to jak książki Ewy Wojdyły - terapeutyczne.

    OdpowiedzUsuń