czwartek, 26 lutego 2015

Droga panno


Musimy kupić sznurek Piotruś był bardzo przejęty weźmiemy z domu drabinę i przywiążemy wszystkie chmury, bo inaczej spadną i się potłuką. Pomożesz mi? Wiem, że dziewczyny są głupsze od nas, ale wszystko ci wytłumaczę. Jak będziesz słuchać, to nam się uda.
  Kolejna, wspólna wyprawa w pola, poza wieś, w poszukiwaniu wrażeń, czarodziejskich kamieni, uzdrawiających roślin, zwierzęcych śladów i innych dziwów. Kolejna wycieczka krajoznawczo-naukowa, z Piotrusiem
profesorem, przewodnikiem duchowym, wynalazcą, poszukiwaczem i opiekunem. W naszej przyjaźni, niewłaściwa ilość chromosomów, nadmiar śliny w ustach i typowa dla tej bożej przypadłości uroda nie miała żadnego znaczenia. Był niespełna dwudziestoletnim odkrywcą i postanowił mnie oświecać w tematach, w których jego zdaniem byłam niedouczona. Kilka razy w miesiącu dawał mi bezpłatne korepetycje z przedmiotów ogólnoludzkich; czasem miałam wrażenie, że przemyca w swoich naukach elementy magii. Niewiele starsza czułam, że nic nie wiem, nie umiem, nie widzę i nie czuję. Wpatrzeni w pierzaste, płynące chmury, baliśmy się osobno, ale przerażało nas to samo: że spadną. Bałam się tego tylko podczas wspólnych wypraw. Udzielało mi się wszystko, co Piotrusia cieszyło, straszyło, co go napędzało i czasem sprowadzało boleśnie na ziemię. 
Piotrek, wszystkie drabiny świata są za krótkie. - pociągnęłam go w końcu za rękaw Do nieba kawał drogi, nie damy rady. Trzeba znaleźć inny sposób. 
Poddajesz się? krzyczał Ty tchórzu! Boisz się wejść na drabinę! Nie, to nie! Sam je powiążę w pęczki!
Był rozżalony i zły, nie mogłam tego tak zostawić.

  Masz rację, wodzu zrobiłam przepraszającą minę boję się wysokich drabin, wysokości, bo jestem niezgraba i spadłabym. Chciałbyś, żebym zrobiła sobie krzywdę, złamała nogę? Może leciałaby krew?
Momentalnie był przy mnie:
 
Zapomniałem o krwi! Nie chcę, żebyś sobie coś złamała! patrzył  przestraszony zza grubych szkieł - przecież nie moglibyśmy poszukiwać  t e g o  w s z y s t k i e g o  z twoją złamaną nogą.
  I z tańców nici! dobrze, że sobie przypomniałam.
  Taniec był dla Piotrusia czymś szczególnym.W domu ćwiczył zawzięcie w swoim pokoju, będąc swoim trenerem i choreografem. Nie wiem czy pokazywał mamie te kosmiczne układy, nigdy nie miałam okazji rozmawiać z nią na ten temat. Ja byłam jego wierną, jednoosobową widownią
w polach, na łąkach, w lesie z dala od domów i ludzi. Często fikałam razem z nim, kiedy potrzebował w swoim tańcu drugiej osoby. Dzisiaj przygotował kolejną niespodziankę: 
Rozumiesz mówił trochę niewyraźnie tutaj będę tańczył w sobie i z wierzchu. Nie ma muzyki, nic nie będzie słychać.
  A ty będziesz słyszał?
  Ale jesteś głupia! Wszystko będę słyszał, nie można tańczyć bez muzyki. Opowiem ci, o czym tańczę. 
Może zaśpiewam jakąś piosenkę? Spojrzał na mnie i zrezygnowany machnął ręką: 
Te dziewczyny niczego nie rozumieją! Przecież nie będziesz wiedzieć, o czym masz śpiewać, bo nie wiesz, o czym zatańczę. Lepiej siadaj i czekaj. Muszę się przygotować.
    Kiedy był zły, mówił bardzo niewyraźnie, ale szybko nauczyłam się tej mowy, nie musiałam się domyślać i dopowiadać sobie niczego. Patrzyłam teraz jak oddala się kilkanaście metrów i staje do mnie tyłem. Zawsze tak robił
skupiał się. Trwało to i trwało, czasem słyszałam jakieś mamrotanie, zdarzało się, że klękał,  wyciągał ręce do góry, jakby się modlił. Dzisiaj wydawało się, że z kimś rozmawia, że się o coś spiera, bo nerwowo podrygiwał. 
Zaczynam! odwrócił się w moją stronę Szanowni państwo, przedstawiam wam Taniec Potarganych Traw!
Ruszył w moją stronę, pochylony, w wyciągniętymi rękami, ale minął mnie ze spuszczoną głową:

O, biedna łąko, nikt cię dzisiaj nie uczesał, nie pogłaskał po głowie. O, biedne, biedne, opuszczone trawy!
Przeszedł na drugą stronę, gdzie zieleniła się wschodząca pszenica, zrobił kilka tanecznych kroków i zanurzył się w zboże, rozgarniając je rękami na boki: 
Przyszedłem was rozplątać i uczesać. Zrobię wam długie, zielone warkocze!
 Siedziałam i wzruszałam się, jak zwykle. Piotruś sprawiał, że widziałam tylko zielone włosy; nie tę młodą pszenicę, a ścielącą się na kilkunastometrowej powierzchni
gęstą czuprynę. Wciąż wirował, pochylając się co chwilę i przemawiał cicho. Potem zaczął biegać, jak szalony, w końcu upadł i przytulił twarz do ziemi: 
Kocham cię moja łąko, ale niedługo muszę odejść. Kiedyś znowu przyjdę do ciebie.Wrócę na pewno. Przysięgam.
Podniósł się i spojrzał w moją stronę. Wstałam i biłam brawo. Ukłonił się i powiedział to, co zwykle mówił po tańcu:
 
Dziękuję państwu. Bisów nie będzie. Artysta jest zmęczony.
   Był zmęczony. Rumieńce na twarzy, spocone czoło. Trochę przeszarżował, musieliśmy wracać, bo często chorował, łatwo się zaziębiał, a każdą chorobę przechodził ciężko.

 To był piękny i mądry taniec, Piotrusiu. Porozmawiamy o nim później, bo jesteś spocony, a obiecałam mamie, że będę uważać na ciebie. Nie możesz chorować, prawda? 
Nie mogę przytaknął nie lubię martwić mamy, bo jest wtedy smutna, nie uśmiecha się do nikogo. I płacze w drugim pokoju. Słyszałem na własne uszy! To było przeze mnie, bo piłem zimną wodę z kranu.
Oj, zaraz zacznie płakać. Znałam jego płacze, rozpaczliwe i trwające czasami bardzo długo.
 
Coś znowu wymyślasz, Piotrek! Jeśli nawet mama płakała, to na pewno nie przez ciebie. Kobiety muszą sobie popłakać. Już takie są! Sama często płaczę, chociaż nie wiem dlaczego. Z uśmiechem jest podobnie. Raz się chce, a raz się nie chce. Powinieneś to wiedzieć najlepiej, bo przecież wszystko wiesz najlepiej.
Podziałało, pociągnął nosem, ale widziałam, że płaczu nie będzie. 
Ja wszystko wiem najlepiej! już był w swoim żywiole Może mama płakała tak sobie? Na pewno tak sobie. A ta woda z kranu wcale nie była zimna. Może jakiś niewidzialny wróg wrzucił mi przez okno chorobę? 
Możliwe, na przykład w nocy, kiedy spałeś.
 Tak! Czułem jakieś wichry za oknem! A rano katar. No, tak, teraz wiadomo. Dobrze, że to odkryłem! Trzeba zamykać okna na noc i 
zatykać wszystkie dziurki w drzwiach. Gumą do żucia. Ale jestem po-my-sło-wy! 
Idziemy wzięłam go za rękę wcale się nie zdziwię, jak twoja mama postawi nas do kąta.
  Tak, tak. Musimy iść, bo jesteśmy głodni i nie możemy rozgniewać mamy. W sobotę musisz do nas przyjść, chcę ci kogoś przedstawić. 
Kogo?
Nie powiem. Tajemnica.
Ruszyliśmy do domu. Piotruś po drodze skompletował bukiet dla mamy: rumianki, trawki, chwasty i patyczki.
  W sobotę upiekłam krzywe, ale za to słodkie, chrupiące ciastka i po południu poszłam do Piotrusiowa
tak oboje nazwaliśmy ich dom, wielki ogród i zielone podwórko. Pani Tosia była miła, okrągła i sympatyczna. Piotruś, jej ukochanie, sprytny i pojętny, uczył się szybko i wyręczał w większości prac domowych. Czasem, kiedy byłyśmy przez chwilę same zwierzała mi się ze swoich kłopotów. Najbardziej bała się momentu, kiedy umrze i Piotrek zostanie sam. 
Ja sobie tego nie mogę wyobrazić miała w oczach łzy Jak on sobie poradzi ze wszystkim? To takie niebożątko, świat go zeżre. 
To jeszcze nie teraz, pani Tosiu, nie ma co martwić się na zapas.
   Zagadywałam ją, rozśmieszałam, opowiadałam o wyprawach z Piotrusiem i tematy ostateczne ulatniały się.
Weszłam na podwórko. Koty wylegiwały się na słońcu, a Tosia na ławie pod drzewem. Stał tam ogrodowy stół, na którym czerwieniły się w misce piękne, dojrzałe truskawki. Pomachała ręką na powitanie:
 
Chodź, chodź, czekamy. Piotruś zaraz przyjdzie. 
Nie ma go w domu? 
Jest, a gdzie by miał być? Siedzi u siebie w pokoju i spisuje wszystkie grzechy. Przecież jutro niedziela! mówiła to poważnie, choć w pierwszej chwili pomyślałam, że mnie nabiera. 
A jakie on może mieć grzechy, pani Tosiu? Piotruś to chodząca dobroć zaczęłam się śmiać. 
Jemu to powiedz uśmiechnęła się Wiele razy próbowałam tłumaczyć, co jest prawdziwym grzechem, ale nie chciał słuchać. On się po prostu lubi spowiadać. Rozmawiałam o tym z proboszczem, nawet prosiłam, żeby kiedyś z nim pogadał, ale odpowiedział, że widocznie Piotruś ma taką potrzebę i niech się spowiada, kiedy chce. I teraz w każdą sobotę spisuje sobie grzechy w zeszycie. Kiedyś, gdy byliście na wycieczce, chciałam nawet przejrzeć te jego bazgroły, ale jak wzięłam zeszyt do ręki, wystraszyłam się, że wyczytam coś, o czym nie chciałabym wiedzieć. No i ten zeszyt na wierzchu, nigdzie nie schowany. Ufa mi. Zajrzałabyś? 
Nie wiem, chyba nie nie byłam całkiem szczera.
Z domu wyszedł Piotruś, na mój widok zaczął, jak zwykle
pokrzykiwać z radości. Wyściskaliśmy się porządnie, potem usiadł na ławce i dobrał się do ciastek: 
Pyszniaste ciasta! Jak mamusine!
Tosia poszła do domu i za chwilę wróciła z miseczkami i śmietaną. Piotruś zapiszczał i szybko podzielił truskawki na trzy porcje.

 Po takich słodkościach trzeba pobiegać westchnęłam, kiedy wsunęłam swój deser  
Piotruś, zrobimy sobie dzisiaj wyścig do lasu?
  Zapomniałaś? krzyknął oburzony Znowu zapomniałaś na śmierć! Musisz pić zioła na dobrą pamięć.
  O czym? rzeczywiście musiałam zapomnieć Przepraszam, może czegoś nie dosłyszałam. 
Widzisz mamuś odwrócił się do Tosi jak ja się męczę? Człowiek chce takiej pomóc, nauczyć, a taka nawet nie umie zapamiętać jednej ważnej rzeczy. 
Wiem, wiem! w końcu sobie przypomniałam Miałeś mi kogoś przedstawić!
Piotruś uśmiechnął się:

  Człowiek krzyknie, to zaraz pamięć wraca. Skończę jeść truskawki i idziemy do ogrodu, droga panno.
   Rzadko mówił do mnie po imieniu, za to “drogiej panny” używał z wyraźną przyjemnością. Pewnie zapamiętał z jakiegoś filmu. Zapamiętywał przeróżne fragmenty i potem podrzucał je w czasie rozmowy. Byłam ciekawa, kogo mi dzisiaj przedstawi w ogrodzie. Jedno nie ulegało wątpliwości
to na pewno nie będzie człowiek.
    W ogrodzie królowały drzewa owocowe i mnóstwo krzaków malin i porzeczek usadzonych naokoło ogrodu, przy płocie. Poza tym było mnóstwo zielonych zakątków i stara, drewniana altana, w której grałam czasem z Piotrusiem w warcaby. Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek wygrała
był mistrzem. Dzisiaj prowadził mnie właśnie tam, do drewnianego, zbitego z grubych desek stołu. 
Siadaj powiedział cicho i rozejrzał się wokół Dobrze, że mama poszła na ten swój film, musimy być sami. Pamiętaj, nie możesz pisnąć ani słowa nikomu na całym świecie. Nie piśniesz? 
Nie pisnę podniosłam dwa palce do góry Przecież wiesz. 
Nie wiem, no właśnie, że nie wiem. W zeszłym roku wygadałaś mamie o Tańcu Białego Lisa. To miał być prezent na urodziny, a wyszło byle co. Wszystko przez ciebie, droga panno. 
Piotruś, przecież skaleczyłeś się wtedy szkłem, miałeś ranę na nodze, trzeba było mamie powiedzieć, co robiliśmy pod lasem. Byłam za ciebie odpowiedzialna! Pamiętasz, jak się darłeś? Nie wygadałabym nigdy naszej tajemnicy, to była wyjątkowa sytuacja, musieliśmy jechać na ostry dyżur. 
Niech ci będzie w końcu Piotruś zmiękł siedź i czekaj.
Zniknął w krzakach, skąd za chwilę przyniósł liść rabarbaru i położył na stole. I znowu gdzieś poszedł, uśmiechając się tajemniczo.

 Zamknij oczy i nie próbuj otwierać, bo nie będzie niespodzianki.
Zamknęłam. Nie czekałam długo, po chwili słyszałam jak gramoli się na ławę, coś mruczy i przemawia, naśladując głos dziecka:

Giligiligili, właźcie na liść, gamonie, nie pchać się, macie dosyć miejsca. O, ślicznie, wszystkie w domu. Możesz otworzyć oczy, droga panno.
   Na rabarbarowym liściu leżało pięć sporych ślimaków. Schowane w skorupkach, nieruchome. Piotruś patrzył na te rudo-beżowe kulki z czułością, na twarzy malowała się duma.
 
Przedstawiam ci moich nowych przyjaciół. To ślimaczkowie nie wiadomo skąd. Wynająłem im mieszkanie koło agrestu! Są tutaj pięć dni! I nie uciekły. Przynoszę codziennie sałatę, potem sobie rozmawiamy. Schowały się, bo na razie jesteś obca. Zaraz im wszystko wytłumaczę.
Patrzyłam, jak głaska skorupki i coś zagaduje po swojemu.

  Zaraz wyjdą szepnął już się szykują. 
Etam, wyjdą specjalnie się droczyłam uśpiłeś je. 
Nie etam, nie etam, tylko będzie, jak mówię. Chodź bliżej i patrz, ty niedowiarku.
Najpierw wystawił rogi ten najmniejszy. Piotruś zanurkował pod stół i wrócił z listkiem sałaty. Oderwał kilka małych kawałków i położył na liściu. Pokazały się drugie rogi, trzecie i w końcu wszystkie.
 
Teraz będę was głaskał, ślimonki. 
Nie dotykaj ich, bo się znowu schowają szepnęłam. 
Coś ty, one to uwielbiają.
Palcem dotykał ślimakowych rogów i po cichu mamrotał:
To jest moja przyjaciółka, chłopaczki. Nie zrobi wam krzywdy, chociaż nie jest zbyt mądra. Ważne, że mnie lubi i chodzi ze mną na wyprawy. Trochę strachliwa, ale na szczęście ma mnie.
Rogi wciąż były na wierzchu, miałam wrażenie, że ślimakom podoba się to głaskanie.

 Mogę ich dotknąć? 
 – Następnym razem, jeszcze ci nie ufają. Muszę im wytłumaczyć parę spraw na twój temat. I jak? Podobają się? 
Są śliczne. Zaniosę je na trawę, wystarczy na dzisiaj. No, zbieramy się panowie. 
Skąd wiesz, że to sami panowie? Może jest jakaś ślimaczkówna? 
Wiem  i już. Żadnej baby tu nie ma. Przecież od razu bym poznał. Ty to masz mały ten swój rozum, droga panno.
Wziął ślimaki i poszedł. Piotruś. Cały on. I jego robaki, ślimaki, gąsienice, ptaszkowie, wszystko, co pełza  i fruwa. Jak go nie kochać i jak się nie martwić, żeby nic złego mu się nie przytrafiło. Nie da się. Nie kochać  i nie martwić.

 I co i co? - przyleciał w końcu była niespodzianka? 
 – Pewnie, jak zawsze robisz mi niespodzianki, zuchu. Idę do domu, jutro może zrobimy wyścigi, muszę w końcu cię ograć. 
Zgoda przysiadł koło mnie, na ławce Ale po spowiedzi.
  Znowu idziesz do spowiedzi? Byłeś w zeszłą niedzielę. Jakie ty masz grzechy, koleżko?
 Jak to, jakie? oburzył się Takie, jak każdy człowiek! Wiesz, ile można nazbierać grzechów przez cały tydzień? Nawet sto!  
Przecież widzimy się codziennie, nie zauważyłam, żebyś grzeszył! Jesteś dobrym chłopcem, Piotrusiu, najlepszym na całym świecie. 
Nie obrażaj mnie, droga panno! był zły Myślisz, że jestem święty, a tylko inni grzeszą? Też jestem człowiekiem. Mam tyle grzechów, że z godzinę będę się spowiadał, a nawet dwie!  
To powiedz mi chociaż ze dwa grzechy! 
Nie jesteś księdzem, głupia dziewczyno! Idź już sobie, bo jeszcze coś powiem i znowu grzech mi przybędzie.
Robiło się groźnie, więc tylko potargałam Piotrusiowi czuprynę i poszłam do domu. Byłam na siebie zła. Niepotrzebnie wdałam się w te przygadywanki. Piotruś chciał być obywatelem na równych prawach. Z dobrymi uczynkami i grzechami. Tak to pojmował. Tylko, że on głaskał ślimaki, które się nie bały jego dotyku, zadawał się ze wszystkim co pełza i fruwa, uczył mnie, jak intensywnie  może pachnieć ziemia, wydłubywał z rowu kamienie, nadając każdemu imię; potrafił oswoić nawet pszczoły, które żądliły wszystkich wokół, tylko nie jego. Dlatego nie powinnam odmawiać mu prawa do grzechu. Mogłam głupio stracić coś, czegoś nawet nazwać do dzisiaj nie umiem i nie chcę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz