czwartek, 26 marca 2015

Zielony Dom

Moi Mali i Więksi Przyjaciele
 
   To jest list do każdego z Was. Do chłopców i dziewczynek, także tych dorosłych – nie tylko w Polsce, ale na całym świecie. Na pewno myślicie – kto napisał ten list? Ktoś, kogo znamy? Przyznam się od razu – tylko ja Was znam, przynajmniej na razie jest to znajomość jednostronna, ale jestem pewna, że wkrótce to się zmieni i nie tylko się poznamy, ale będziemy przyjaciółmi.
   Stanie się to za sprawą Ogrodu, który zbudowałam ze słów. Do Ogrodu, czyli Zielonego Domu - udało mi się zaprosić niezwykle istoty, które możecie poznać, kiedy tylko zechcecie. Wystarczy  zamknąć oczy, potem wejść cichutko do środka i gdzieś z ukrycia podglądać, podsłuchiwać, jak żyją mieszkańcy tego miejsca. Ich znacie na pewno, bo mijacie się niemal codziennie, ale do tej pory nie wiedzieliście, że mieszkają w mojej bajce, w Waszej bajce. Zapraszam Was do niej – czujcie się, jak  u siebie. 

                                                 Mała Przyjaciółka Ogrodu


 

                                              KLUCZ

  Nie mogę dziś doczekać się Wojtka - westchnął Kamień - obiecał, że przyjdzie, zrobi mi masaż, wygładzi skronie. Jestem już stary i niecierpliwy. Powinien wiedzieć, że za nim tęsknię. 
Tak narzekał Kamień. Mieszkająca nieopodal Forsycja tylko udawała, że go słucha; sama miała wielkie zmartwienie: żółte kwiatki pośpiesznie zeskakiwały jej z ramion, a listków - jak nie ma, tak nie ma. Czuła się bardzo nietypowa, inna niż wszyscy.
- Najpierw powinny być liście, potem pąki, wreszcie kwiaty, a u mnie odwrotnie – marudziła – czuję się gorsza od pozostałych mieszkańców Zielonego Domu.
Cóż to za przyjaciel - ciągnął dalej swoje smutne rozważania Kamień - dzisiaj miał być nasz dzień. I jeszcze ten mech - obsiadł mnie i ciągle go więcej; wiem, że miło grzeje, ale jest swędzący. Wojtusiu - gdzie jesteś? Kto mnie podrapie po plecach?
- Co pan tak stęka? - Stary Płot zatrzeszczał ze złością - dzieci mają ciekawsze rzeczy do roboty, niż nudzić się ze starym kamieniem. Z wiekiem robi się pan strasznie marudny. Mam pecha do sąsiadów. Mięta się rozkrzewia i rozpycha! Niedługo wejdzie mi na głowę, w dodatku z góry lecą na plecy zepsute śliwki, a jeszcze do tego - do mnie nikt nie przychodzi w odwiedziny, jak do przyjaciela, specjalnie do mnie, a przecież też mam swoje lata.
Och, ten Płot - pomyślał Kamień - udaje tylko złośliwca, ale tak naprawdę, jest bardzo samotny; trochę się dziwię, bo przecież otaczają go ciekawi sąsiedzi; czasem chciałbym, żeby mnie ktoś tam przestawił - mięta wydaje się sympatyczna i jakich pięknych używa perfum. Albo rumianek – cichutki, skromny, delikatnie pachnący. A ja tu sam jak palec. Gdzie jesteś Wojtku? Mógłbyś sobie dzisiaj na mnie dłużej posiedzieć. Och, ty wstręciucho! Złaź z mojej głowy natychmiast !!!
Żaba nie przejmując się krzykiem Kamienia, rozsiadła się na nim wygodnie i przeciągnęła z głośnym rechotem:
- Stąd lepiej widać, dziadku. Nie bądź taki chytry - jesteś twardy, więc i tak niewiele czujesz. A ja muszę się rozejrzeć - w trawie nic nie widać, w każdym razie nic ciekawego. A stąd może kogoś wypatrzę. Czuję, że dziś będzie wspaniały dzień - najwyższa pora się zakochać!
- Też coś?! - parsknął Kamień. - może ty się zakochasz, ale kto zakocha się w tobie? Jesteś źle wychowana, nietaktowna, hałaśliwa i - co tu dużo mówić - niezbyt piękna.
Żaba skuliła się, posmutniała, zrobiła się mniej zielona. Spuściła oczy i westchnęła ciężko:
- Dlaczego tak mówisz? Każdy potrzebuje miłości, przecież każdego można pokochać. Myślisz, że żaby nie mają serca? Popatrz na siebie - jesteś kamieniem, a dziś od rana marudzisz i tęsknisz za swoim chłopcem. Na zimnych i nieczułych - ludzie mówią, że mają serce z kamienia, a przecież ty także czujesz, martwisz się, smucisz i potrzebujesz przyjaciela, ciepła i miłości. Dlaczego mnie nie pozwalasz pomarzyć? Nie jestem piękna dla kamienia, ale może jest tutaj w ogrodzie ktoś, komu się troszkę spodobam, dla kogo będę piękna.
Kamień sapnął zawstydzony. Ale jestem złośliwy, pomyślał. Wszystko przez Wojtka - tęsknię za nim, za jego głosem, śmiechem, nawet za tym okropnym, krzykliwym psem – Kolesiem. Wojtek miał mi dzisiaj zadawać zagadki i opowiadać o tym, co się dzieje po drugiej stronie muru. Taki jestem ciekaw - jak tam jest. Mnie już ciężko wędrować - starość nie radość. Wojtku,Wojtku, przyjdź już. A Żabę przeproszę.
- Nie chciałem cię urazić. Byłem zamyślony, a ty wskoczyłaś tak nagle na mnie; wcale nie uważam, że jesteś niegodna miłości i jesteś nawet dosyć ładna, dobrze ci w zielonym. Zresztą, co ja tu będę się wymądrzać o urodzie - wystarczy spojrzeć na mnie: siwy, chropowaty, gruby.
- Ależ skąd - ucieszona Żaba zatrzepotała rzęsami, na których widać było jeszcze ślady łez - to ja proszę o wybaczenie - czasem zachowuję się okropnie, wiem o tym. Nie powinnam wskakiwać ci na plecy znienacka. Popatrz, jak w naszym ogrodzie robi się miło i wesoło - nawet Drzewa rozmawiają ze sobą spokojnie, a przecież jeszcze niedawno kłóciły się bez przerwy.
Drzewa spoglądały na rozmawiających z wysoka, podsłuchując ukradkiem. Wierzba zaśmiała się szumiąco:
- Widzi pan, panie Klonie, jak nas ten zielony pędrak obmawia?
- Nie mówiła o nas - Klon poprawił elegancki garnitur ze swych jeszcze małych, ale już soczystych listków - pewnie ma na myśli tę zimową awanturę, kiedy Świerk nazwał Brzozę bewstydnym golasem. Iglaści cierpią na manię wielkości.
- Święta prawda. Ale ja się nimi nie przejmuję. Przychodzi wiosna i Liściowa Rodzina rozkwita pięknie, nie chwaląc się - ja wypuszczam listki pierwsza, pan też się śpieszy, a jak nas tutaj wszyscy kochają, naszą miękkość, nasz szum, podziwiają cień, którego potrzebują. To u nas szukają schronienia i ciszy, wśród nas kryją się, gdy chcą pomarzyć.
- Ale tylko do nas podchodzą, gdy chcą się zachwycać zapachami - zasyczał Świerk - jesteśmy dla nich wspomnieniem tajemniczego lasu, wędrówek między zaroślami, odpoczynku wśród gęstych paproci, to z nami robią sobie zdjęcia, gdy w zimie zakładamy śniegowe poduchy na głowy.
Tak sobie - jak zwykle - dogadywały Drzewa. Te wyższe nachylały się na wpół groźnie, na wpół żartobliwie ku mniejszym. Ktoś, kto rzadko tu bywał - mógłby pomyśleć, że to prawdziwy spór. Ale Drzewa od dawna w tym przygadywaniu znajdowały wielką przyjemność - dzieliły przecież wspólnie Ogród, ich Zielony Dom. Szanowały się i podziwiały nawzajem swą urodę, choć ukradkiem.
Tymczasem ani Kamień ani Żaba - nic sobie nie robili z utarczek swoich wysokich sąsiadów. Być może nie słyszeli nawet rozmowy w lekkim szumie, gdyż zapatrzeni, cisi, nieco smutni - myśleli o swoich sprawach. Kamień spoglądał niespokojnie w stronę wielkiego domu, a Żaba leżąc już wygodnie (Kamień nie miał nic przeciwko temu) - rozmarzona i lekko roztargniona - spoglądała wokół niecierpliwie, nasłuchując czy ktoś nie nadchodzi.
Nagle skrzypnęła furtka i raptem wszyscy Mieszkańcy Ogrodu ożywili się - ktoś szedł do nich z wizytą! Nieważne - kto. Cieszyli się zawsze, byli gościnni i ciekawi świata za murem. Nie tęsknili do niego, ale chcieli wiedzieć - jak tam jest.
Do Ogrodu wbiegł najpierw Wojtek. Zdyszany, z rumieńcami na twarzy, roześmiany. Za nim wpadł jak wicher Koleś, bury wilczur, szczekając radośnie. Na końcu weszła Mała Przyjaciółka Ogrodu - przyjaźnie pokiwała wszystkim ręką, pogłaskała po głowie Malutką Różę i skryła się bez słowa w Plątaninie Wierzbowej Kryjówki. A Wojtek biegał od Drzewa do Drzewa, od Krzaka do Krzaka, targał Trawie czuprynę, klepnął Stary Płot po plecach, w końcu powoli podszedł do Kamienia:
- Och, tak się do ciebie spieszyłem mój Kamieniu, ale miałem dzisiaj bardzo dużo obowiązków. Teraz już mam dla ciebie czas, dużo czasu dla mojego przyjaciela.
Kamień wzruszony ani myślał gniewać się na chłopca, delikatnie zepchnął Żabę na miękką trawę, żeby Wojtek miał gdzie usiąść. Był szczęśliwy i wreszcie spokojny. Chłopiec posadził Żabę na kolanach, wyciągnął z kieszeni kartki i zaczął zadawać Kamieniowi zagadki.
W Ogrodzie panowała radość - Drzewa śmiały się perliście, szumiąco, Stary Płot trzeszczał rubasznie, tylko Żaba wstrzymywała rechot, by nie przeszkadzać Kamieniowi. który skupiony, z uwagą słuchał kolejnego pytania:
- Powiedz mi Mój Kamieniu - dla kogo posadziłem z Małą Przyjaciółką te malutkie Drzewka za Jabłkowym Placem?
Kamień zastanawiał się długo. Nie chciał się śpieszyć, bo czuł, że to ważne pytanie. Wreszcie spocony, nieco zdenerwowany - odpowiedział:
- Jeśli posadziliście w Naszym Ogrodzie coś nowego, jeśli Małe Drzewka znalazły tutaj swoje miejsce, to na pewno zrobiliście to dla kogoś Bardzo Ważnego. Kimś takim może być tylko nasz nowy Przyjaciel.
- Tak - roześmiał się uszczęśliwiony Wojtek - zgadłeś. - To nasz nowy Przyjaciel, mieszka daleko, nad morzem i ma mądrego psa Miksera, mistrza nad mistrzami w robieniu ogrodowych dołków. Wkrótce nas odwiedzą. Nie bójcie się kochani, nic wam nie grozi. Kiedy już nasz Przyjaciel przyjedzie i zbliży się do Ogrodu, będziecie wiedzieć, że to on. Rozpoznacie go po krokach.


                                   WAŻNA WIZYTA

   Choć z treści telegramu, który nadszedł wczoraj od nowego Przyjaciela, wynikało, że niestety – nie może przyjechać i wizytę w Zielonym Domu złoży tylko Mikser, wszyscy w Ogrodzie niecierpliwie czekali na przyjazd gościa. Już od rana gwar był nie do opisania. Żaba zwiedziła wczoraj okoliczne lumpeksy i dzisiaj w całkiem przyzwoitej, zielonej sukience z okrągłym kołnierzykiem w groszki – prezentowała się wspaniale. Wierzby właśnie wróciły od fryzjera, delikatnie tylko podstrzyżone, pachnące. Kamień, ogolony, bez śladu mchu – ćwiczył wciąganie brzucha; ostatnio przytył i martwił się tym troszkę. Wszystko dziś w Ogrodzie szykowało się na to nadzwyczajne wydarzenie. Trawy, po krótkiej kłótni – zgodziły się wreszcie patrzeć (przynajmniej w tym dniu) w jedną stronę. Stary Płot pozwolił się Małej Przyjaciółce Ogrodu wyszorować porządnie, a ile się przy tym nadąsał, nastękał, namarudził, ale warto jednak było pocierpieć – teraz lśnił czystością i błyszczał w słońcu. Tylko Mysz, jak zwykle – niezadowolona - biegała po ogrodzie zaczepiając każdego:
- Co ja mam na siebie włożyć? Szare szorty i szarą kamizelkę? Obleciałam pobliskie sklepy i nic nie znalazłam; poza tym wszystko takie drogie - jak ja się dzisiaj w Ogrodzie pokażę?
- Pożyczę ci zieloną kokardę – wspaniałomyślnie zaproponowała Żaba.
- I będę szarozielona? Każdy pomyśli, że mam kłopoty z żołądkiem!!! Nic zielonego!!!
Mama Stokrotka Polna podeszła do Myszy:
- A może zrobię ci bezrękawnik z naszych kwiatków? Białe z żółtymi oczkami – na pewno będą wspaniale kontrastować z twoim  lśniącym futerkiem.
- Och, dziękuję Pani Stokrotko! Prawdziwa z pani przyjaciółka – Mysz uszczęśliwiona przestała marudzić i obie udały się do Stokrotkowej Dzielnicy.
Tymczasem reszta była już gotowa. Elegancka, pachnąca, podekscytowana tym, co się miało wydarzyć po południu.
Do Ogrodu wszedł jamnik Eryk. Szczeknął przyjaźnie i kołysząc zaokrąglonym brzuszkiem – dokonał szczegółowej inspekcji Ogrodu. Obszedł wszystkie krzaki, drzewa, po drodze wręczył Komarom kartę urlopową – za chwilę miały wyjechać na krótkie wczasy. To było posunięcie strategiczne – w takim dniu nie można było ryzykować - żadnych ataków, żadnego buczenia, żadnych bąbli i kłucia. Przez furtkę wsunął się Koleś:
- Jak tam szefie? Wszystko jest na tip top? Może w czymś pomóc? Za chwilę skończę w kuchni, będę wolny.
- Na razie nic nie trzeba – szczeknął Eryk – wszystko jest super. Komary spakowane, Mysz już ubrana, ważne legowiska gotowe i miejsca na honorowe dołki wyznaczone, grill czeka. Przynieś tylko porcelanowe miski do Ogrodu i trochę serwetek. Woda w studni podniosła się jak należy – zatem jesteśmy przygotowani jak trzeba – Eryk sapnął zadowolony. 
- A załatwiłeś protokolantkę? – Mikser wydawał się lekko zaniepokojony – trzeba porobić notatki z pierwszego, tak ważnego spotkania.
- Miałbym o tym zapomnieć? – oburzył się Eryk. – Nikita zgodziła się chętnie, będzie za godzinę.
Dużo weźmie? – zainteresował się Koleś – wiesz, że w kasie krucho.
 - Za darmo dziś pracuje, obiecałem jej randkę w sobotę – mamy iść do kina na „Lassie wróć”. Nikita lubi sobie popłakać - niech jej będzie, mogę się poświęcić.
- Akurat! Widzę, jak na nią patrzysz – zaszczekał Koleś - Kiedy Granat zaprosił ją na spacer - byłeś zły jak nie wiem co.
- Stare dzieje, już nic do niej nie czuję - było, minęło – odparł trochę zły Eryk, ale Koleś wcale mu nie uwierzył. Nie chciał jednak psuć radosnego nastroju kumpla, więc nic nie odpowiedział i pobiegł do kuchni sprawdzić – czy wystygł już deser. Galaretka z nóżek była jego popisowym daniem.
   I w końcu nadeszła ta chwila. Dzięcioł zadzwonił, że gość już nadjeżdża. Erik stanął przy furtce, Koleś przed. Żaba trzymała w jednej łapce pęk żółtego mlecza, w drugiej świeżą kość. Dziwne wzruszenie panowało w Ogrodzie, który wzdychał bezszelestnie, oczekująco. I wreszcie uchyliła się furtka. Koleś grzecznie zaprosił gościa do środka. Żaba aż zakumkała z zachwytu. wlepiając w przybysza omdlewające prawie oczy, a Nikita tak się w niego bezwstydnie wgapiała, że aż Mysz dała jej szturchańca. Eryk wypiął krzepką pierś i wyciągnął na powitanie łapę:
- Witamy cię w imieniu Małej Przyjaciółki Ogrodu w naszym świecie – jest niestety nieobecna – dzisiaj ma swój Dzień Kryjówkowy, nie śmiemy zakłócać jej spokoju. W dzisiejszym dniu należą jej się Godziny Zadumania. Taki mamy regulamin w Ogrodzie.
- Doskonale rozumiem. Mój Wiecznie Zadziwiony Przyjaciel również nie mógł dzisiaj przyjechać. Ma swoje ważne sprawy – Dni Szukania, Patrzenia, Budowania. Nawet go specjalnie nie namawiałem na tę podróż. I ja również mam z panami nadzwyczajne sprawy. Nie przyjechałem tutaj na inspekcję - raczej składam wizytę, by zobaczyć, jak wygląda Ogród, o którym tyle już wiem. 

- Jesteśmy szczęśliwi – odezwał się Koleś. – wiemy wszyscy, że od jakiegoś czasu, to jest także wasz Ogród - macie tu swoje miejsca; pan ma swój Zaułek między Różami i Placem Jabłkowym, obok swojego Przyjaciela.
- Bardzo dziękuję, jestem wzruszony – Mikser rozglądał się z zaciekawieniem po Ogrodzie. – panowie, czemu zwracamy się do siebie tak oficjalnie? Mówmy sobie po imieniu, będziemy się przecież często widywać - Jestem Mikser.
Ależ zaczęły się powitania, nie tylko Psy, ale wszyscy Mieszkańcy Ogrodu chcieli być z Mikserem na ty. Drzewa wyciągały ramiona, Kamień wypiął brzuch, Żaba pokłóciła się z Nikitą, wpychającą się bez kolejki. Chwilę trwał rozgardiasz, ale w końcu zaprowadzono Miksera na specjalnie przygotowane dla niego legowisko, obok Sosny i Jałowca. Nieopodal piętrzyły się pachnące kości, kawałki mięsa, w porcelanowych miskach chlupotała zapraszająco woda. Zanim jednak zasiedli – Mikser poszedł odwiedzić dwa małe Drzewka, należące do Przyjaciela. Maluchy bez strachu przyjęły pieszczotliwe liźnięcie olbrzyma, chciały się przywitać, ale przecież nie umiały mówić - zagulgały więc tylko pociesznie i pokiwały maleńkimi pędami.
- Jeszcze jedno chciałbym zobaczyć, zanim zasiądziemy do stołu – powiedział Mikser – muszę to wiedzieć od razu, dużo u was chłopaki roboty? Jestem bardzo pracowity i nie potrafię siedzieć bezczynnie - jestem znanym w moich stronach dołkologiem. To jak u was w tym temacie? 

- Och! - krzyknął Eryk – chodźmy, sam zobaczysz. – ja też czasem dołkuję, ale słyszałem, że jesteś prawdziwym ekspertem. Może mnie nauczysz? Koleś też powinien się dokształcić, jego dołki są takie poszarpane i nieeleganckie - nic nie można w nich schować, a jak trudno je zasypać.
Cała trójka rozbiegła się po Ogrodzie w poszukiwaniu najlepszych miejsc. A było ich tyle, że Mikser co chwilę zatrzymywał się i zaskoczony merdał ogonem. Eryk pokazywał mu swoje amatorskie, niezbyt udane dołki, Koleś nawet nie śmiał prezentować swojej fuszerki, jednak Mikser – jak przystało na dżentelmena – kiwał głową z aprobatą i chwalił i chwalił.
   Ogród i Mieszkańcy przypatrywali się temu wszystkiemu radośnie. Nie bali się przecież ścisku i tłoku, nikogo nie traktowali jak intruza, lecz zawsze - jak najbardziej oczekiwanego przyjaciela. Każdy, komu ich Mała Przyjaciółka Ogrodu zdradzała sekretne hasło - mógł tutaj wejść, jak do siebie.
Zmęczeni oglądaniem miejsc na przyszłe dołki – nowi przyjaciele zapadli się w końcu w swoje legowiska. Zaczęła się prawdziwa uczta i wesołe rozmowy - nie będziemy podsłuchiwać ich dłużej, to są ich sprawy, jeszcze tylko raz posłuchamy jak zaszczekują się ze śmiechu, jak klepią przyjaźnie po grzbietach. Potem wyjdziemy cichutko, by nie przeszkadzać Małej Przyjaciółce Ogrodu. Wrócimy tu niedługo. Najpierw jednak zobaczymy, co przydarzyło się malinowej dżdżownicy Luizie, która wkrótce wybierała się w swoją pierwszą w życiu podróż.

                          LUIZA JEDZIE NAD MORZE

   Mała Przyjaciółka Ogrodu wysłała swoją pupilkę, dżdżownicę Luizę, z wizytą do Wiecznie Zadziwionego Przyjaciela. Pomyślała, że mała musi zmienić klimat i morskie powietrze na pewno poprawi jej cerę. Poza tym – Luiza bardzo chciała zaprzyjaźnić się z Mikserem, który niestety w czasie wizyty w Ogrodach - lekceważył ją, a nawet odnosił się do niej wrogo. Dobrze, że słońce dzisiaj mocno przygrzewało – Luiza nie musiała okrywać się ciepłą kurtką. Była zadowolona – szara kurteczka zakrywała jej piękne malinowe ciałko.
Dzisiaj chciała być atrakcyjna; obok niej – wyciągnięty na trawie – leżał Mikser. Patrzył na Luizę dobrodusznie i z iście psią cierpliwością słuchał jej szczebiotu:
– Bardzo mnie nastraszyłeś przedwczoraj, jak do was przyjechałam. Wywróciłeś mnie. Aż zadzwoniłam do Małej Przyjaciółki. Ale powiedziała mi, że dowiedziała się od twojego Przyjaciela, że chciałeś się ze mną pobawić i już się nie gniewam.
Będziemy się kolegować? Proszę cię - wolę się kolegować z chłopcami, bo dziewczyny są trochę głupie i strachliwe.
– Bywam bardzo zajęty – zamruczał Mikser – pracuję ciężko od czasu do czasu i mogę się z tobą kolegować z przerwami.
– Jak to z przerwami? Przecież możemy się kolegować na odległość. Mała Przyjaciółka Ogrodu tak mi kiedyś powiedziała. Popatrz - jestem tutaj, ona tam, a przyjaźnimy się cały czas. Powiedz mi - nie ma teraz z nami twojego Przyjaciela - czy to znaczy, że w tej chwili go nie kochasz?
– Wiesz Luiza, myślałem, że jesteś ciapą, a tu taka bystra z ciebie istotka! Masz rację – kocham go bez przerwy.
Mikser zamruczał zadowolony, że wszystko tak dobrze się układa. Głównie chodziło o Luizę. Pierwszego dnia była zaryczana i marudziła okropnie. W spokój wkradły się babskie piski i płacz. Nawet słuchawki musiałem założyć, żeby nie słyszeć tego jęczka, a w rezultacie mała okazała taką fajną kluską – zaśmiał się do siebie Mikser.
Rzeczywiście, kiedy Luiza jakoś przespała w końcu tę pierwszą noc, zjadła porządne śniadanie, okazało się, że łzy i fochy, to już tylko wspomnienie.
Dzień był piękny, Mikser ostrożnie szturchał ją nosem i przesuwał po podłodze razem ze świeżym liściem, który dostała od Wiecznie Zadziwionego Przyjaciela w prezencie. Potem wyprawa do ogrodu, poranna gimnastyka Luizy i wielka niespodzianka – Mikser pozwolił jej powspinać się po przedniej łapie! Z początku był nieco zawstydzony, ale jak się dowiedział, że mała przygotowuje się do Wielkich Zawodów Międzyogrodowych – poczuł, że duma go rozpiera, zwłaszcza, że Luiza poprosiła, by udzielił jej paru wskazówek. Zrobił to chętnie, bo istotnie zauważył kilka małych błędów. Byłbym niezłym trenerem – pomyślał.
Po południu trzeba było jednak skończyć leniuchowanie i wziąć się do pracy. Poszedł więc tam, gdzie wcześniej rozpoczął dołkowanie. Niestety – po jakimś czasie usłyszał za sobą urywany, krótki oddech – to zasapana Luiza przyszła za nim, ciągnąc z wysiłkiem poszarpany liść.
- Po coś się tu przywlokła? Miałaś sobie podrzemać. Ja muszę się skoncentrować, bo nie mogę dopasować głębokości dołka – jakoś dziś trudno mi się skupić.
Luiza zachichotała cichutko:
- Może mogłabym pomóc? Nie wiesz na jaką głębokość masz wykopać dołek?
- Właśnie. Wszystkie powinny być równe i nie mam pojęcia, jak to zmierzyć.
- A ja mam pomysł – szepnęła tajemniczo Luiza.
- Jaki?
- Możesz mierzyć mną!!! Zmierz mną dołek, który jest gotowy, zrobisz mi na szyi kokardę z trawy, a potem dopasujesz inne dołki.
Ale mądrala – Mikser spojrzał z podziwem na zarumienioną smarkulę. Wziął ją ostrożnie do pyska i zaniósł do gotowego dołka. Luiza, żeby zyskać na wzroście, wyprężyła się jak do stójki. Dopiero wtedy Mikser delikatnie spuścił ją na dno dołka:
- Jesteś akurat, malutka – szczeknął – jeszcze ci głowa wystaje – świetna z ciebie linijka.
Wyjął Luizę z dołka i zawiązał jej na szyi kokardę z trawy. Mała szczęśliwa, że jest pożyteczna i może pomóc nowemu przyjacielowi – cichutko piszczała z radości i już tak bardzo nie bała się wpuszczania w dołki, jak na początku.
Szybko skończyli pracę i znowu przyszedł czas na ogrodowe lenistwo. Mikser skoczył tylko po podwieczorek – sobie przyniósł suszone ucho świńskie, a Luizie krakersa. Rozłożyli się na trawie i porządnie pojedli. Luiza oparta o Miksera zaczęła ziewać, a i on poczuł, że czas na drzemkę.
Lubię tę małą – zdążył jeszcze pomyśleć i zasnął. Nie wiedział, że Luiza, zanim zapadła w sen – pomyślała o nim to samo.
Tymczasem w Ogrodzie życie toczyło się, jak dotąd. Mieszkańcy tego spokojnego i pełnego magii miejsca – czuli się coraz bardziej nierozłączni, potrzebni sobie nawzajem. I choć czasem zdarzały się drobne sprzeczki, mała Przyjaciółka Ogrodu dbała o spokój i łagodziła wszystkie spory. Przecież Ogród miał być miejscem, gdzie kwitła przyjaźń. Tutaj można było oddać się marzeniom, spotkać przyjaciół. Ogród był domem otwartym dla wszystkich, którzy go potrzebowali. Był Zielonym Domem dla marzycieli.

wtorek, 24 marca 2015

Falluscynacje

Jakaś zimna dziunia wmawia mi,
że psuję mężczyzn. Chce zrobić
ze mnie odpychającego babona.

Nie mów żadnemu, że jest piękny.
Ty jesteś piękna
. Oni są dodatkiem.


U mnie to nie przejdzie. Emocje
palą twarz, niczym ostre słońce.
Jak poskromić westchnienie, gdy staje
przede mną taka dorodna nagość, krzyk
pcha się do gardła, ręce robią co chcą?

W sprawie mężczyzn nie będę kłamać;

to się po prostu nie opłaca. Zmarnować
 tyle kilogramów przyjemności
to ciężki grzech. W swoje falluscynacje
nie mieszam rozumu. Idzie na bok.

poniedziałek, 23 marca 2015

Odbicie

Kryształowa ryba, samotna i martwa
spoczywa na bezludnej półce.
Wlewam w nią trochę oceanu;
 piasek osiada na dnie brzucha,
spiętrza się - rodzi wydmę.

Nie cieszy mnie to oszustwo,
powinnam ją rozkuć i zostawić
w spokoju, osobno samotną, jak ja.

Na dnie pustyni dwie ryby,
jedna płacze, druga chce.

W tajnej służbie u Pana Boga

Kruku kruku, nie bujaj mnie, z gałęzi
kąt widzenia najpełniejszy - jak spadniemy,

wydrapią nam oczy te wygolone małpy
niskopienne, a tu nikt po nas nie sięgnie.
Podejrzymy sobie ich ptasie móżdżki
z ukrycia, zbierzemy dowody, doniesiemy
o całym szambie, bo kto zrobi to lepiej?
Gołębie nie ujawnią wszystkiego,
z serca skłamią dla świętego pokoju.

Kruku kruku,czy taki niedoinformowany
Bóg może spać spokojnie?

Trafił na nas, bo miał fuksa. Pod to drzewo
schodzą się wszyscy - liczą łupy, usuwają
nierównych do podziału. W tajnej służbie
u takiego pana, nikt nie dziwi się niczemu.
Zapiórkujemy wszystko w pamięci, nie ma co
krakać. Pora stanąć do raportu. Jutro kolejny
dzień - najemnicy przyjdą znów rozliczać bitwy.

niedziela, 22 marca 2015

Na fali

Rośniesz mi w ustach,
a ja w twoje płynę.


Nie słysząc nic
w zatrzasku ud,
 

zajadamy się nocą
w sosie własnym.

Bez wyjątków

Tutaj nie ma pieczęci, pięter, zaginął zbiór
odcisków, piętno stało się niewyczuwalne.

Klinika otwarta aż do odwołania -  nęci
popaprańców, nobliwych, czasem wiarołomnych,
a każdy z nich ma prośbę: mów o mnie męczennik.

Schodzą się umorusani chłopcy z gwiazdami
szeryfa, przerażone dziewczynki z lalkami,
którym nagle zapadły się szklane oczy.

Starość musi tutaj stać w kolejce -  nie jest
przywilejem, ale nie narzeka,  bo nigdzie
się nie śpieszy; siadła grzecznie i rozdaje listę
zaginionych dzieci - niemą prośbę o wsparcie.

Młodość przyszła z ciekawości, ciężko oddycha
i dodaje sobie lat. Jeszcze nie wie, że w tym
eksperymencie będzie materiałem wyjściowym.
Zostaną blizny, ale to jedyna metoda naturalna.
 

Wszystko skończy się, zanim cokolwiek zacznie,
z czymś na sen wymiesza się ból, wniknie bez
pytania i warknie:  dłużej śnisz, dłużej pożyjesz.

Plan

Zawsze gdzieś wędrują.

Niepodobni, osobni. Idą, idą,
koło zataczają, a na liczniku
wciąż długość półcienia.

Kiedy z nieba odlecą samoloty
i w portach przestaną czekać
na statki - my zejdziemy z drzew,
żeby pozbierać to, co z nas wypadło.

Taki dzień musi nadejść
- chwila wyproszonej otchłani,
która nas wpuści; raz się tylko
westchnie, zamknie oczy, wniknie.
 

Zostaną po nas papierki, okruszki,
dowody rzeczowe i otwarte skrytki.
Sobie zostawimy aparaty mowy,
pudełko kredek, ryżowe ciasteczko,

a na wszystkie bóle il flauto magico.

Nuda


Ciało musi  oddychać, rozejrzeć się.
Czy ja się tylko brzydko bawię?
Nadinterpretacja, za dużo tutaj luster,

ale w tłumie nagich ciał jestem
odważna - pan się trochę dziwi,
ja się trochę wstydzę.

Soboty są takie nieprzewidywalne,
rozhulalam się z ciekawości, proszę mnie
odkrywać i nic nie mówić. Dzisiaj ciało

mam rozgadane i poprzestańmy na tym.
Pan wkrótce przymknie okno, ja pogaszę
światła. Pozbieramy się, poubieramy.

sobota, 21 marca 2015

Bez odbioru

Masz tylko objawy, ta choroba atakuje innych.
Jesteś o nią zazdrosny. Wszystko, na co zapadasz,

jest uleczalne, ale ty chcesz być konający, cudem
 uratowany, żeby potem opowiadać o głosach,
które ci powiedziały, jak się stamtąd wraca.

A między nami
bez objawów. Nie dzielisz się
ze mną nawet tym. Gdzie jesteś, kiedy siedzisz
obok i dramatycznie zasłaniasz oczy?

Kogo szukasz w tej czerni?


W jasno




Nikt ich nie chciał wyświęcić, bo nie bali się
grzechu rozebrać na części i za niewinne
uznać to, co w grzechu piękne. Wspinaczka
na najwyższy
miała być odkupieniem.

Widziałem kiedyś pobielane kości, lśniący
performance w wysuszonym korycie rzeki.
Jak mu nie uwierzyć, że tak właśnie było,
przecież za chwilę umrze i nie musi kłamać.

Podobno na szczycie góry, płaskim i twardym
jak łoże pokutne
myśleli z rozrzewnieniem
o grzechach, których nie zdążyli popełnić;
tutaj miała się klarować ich zmącona czystość.

Ale nie mogli uwolnić się od pragnień, które
spisywali ostrym kamieniem w wilgotnej ziemi,
jakby chcieli zasiać w niej jakąś prośbę.

Wiatr zmiatał ich ze szczytu jak bure paprochy,
a potem spychał na brzeg górskiej rzeki i topił
po kolei, póki jeszcze żyła. Wysychali razem,
coraz jaśniejsi, ze zgodą wypisaną na dnie.

Wyjaśnienie



Wczoraj w nocy kopnął mnie Bóg,
pewnie dlatego płakałam. Poza tym
niewiele pamiętam. Termometr gnał
bez hamulców, dom był małą łódką
puszczoną na wzbierające wody.

Dzisiaj życie podoba mi się bardziej
niż wczoraj, chociaż nadal czuję to
kopnięcie. Dziwny sposób zwrócenia
na siebie uwagi. Teraz leżę i czekam,
aż przyjdzie i się wytłumaczy. Powie.

Dżem session


Skręć – chodź do mnie,
pora wypalić razem
światło w pokoju,

domowym sposobem en deux
– rozsmarować dżem session
na suchych kromkach ust.
Przydusić, zlepić się.

Zawstydzić przepięknie.

Nalot



Chciało się czegoś i dotąd tak było,
że miało się natychmiast. Skreślała
wszystko, na co trzeba czekać.

Bycie bez podpunktów, spacerkiem,
na skróty. Równorzędne, proste, kropka.

Harmonia była jak za wąska suknia,
w którą się wciskała, aż trzasnął
zamek i pociągnął ostrym końcem
po starannie zaprasowanym rytmie.

I nagle mamy rozpiździaj stulecia,
rewizję osobistą bez nakazu z wewnątrz.

Zjawił się wtedy jak wielki minus i chciał
coś z nią pokonać, powalczyć o więcej
niż dotąd potrafił. Myślał, że to
 ją poderwie, ale tylko pękła.

Blizny będą potem
trzeba na nie czekać.