Nikt ich nie chciał wyświęcić, bo nie bali się
grzechu rozebrać na części i za niewinne
uznać to, co w grzechu piękne. Wspinaczka
na najwyższy – miała być odkupieniem.
Widziałem kiedyś pobielane kości, lśniący
performance w wysuszonym korycie rzeki.
Jak mu nie uwierzyć, że tak właśnie było,
przecież za chwilę umrze i nie musi kłamać.
Podobno na szczycie góry, płaskim i twardym
jak łoże pokutne – myśleli z rozrzewnieniem
o grzechach, których nie zdążyli popełnić;
tutaj miała się klarować ich zmącona czystość.
Ale nie mogli uwolnić się od pragnień, które
spisywali ostrym kamieniem w wilgotnej ziemi,
jakby chcieli zasiać w niej jakąś prośbę.
Wiatr zmiatał ich ze szczytu jak bure paprochy,
a potem spychał na brzeg górskiej rzeki i topił
po kolei, póki jeszcze żyła. Wysychali razem,
coraz jaśniejsi, ze zgodą wypisaną na dnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz