poniedziałek, 16 marca 2015

Wystawka

                                        

    Drzwi otworzyły się z hukiem. Mielczarkowa minęła wystraszoną mamę i zniknęła w łazience. Zanim ktokolwiek zdążył zareagować, z łazienki dobiegł głośny gulgot.
– Ktoś rzyga? – przytomnie zapytał tata, wystawiając nos z pokoju.
– Mielczarkowa – mama mówiła szeptem – wpadła przed chwilą jak huragan i ani me ani be, tylko prosto do łazienki.
– Ciekawe, czemu nie rzyga w swojej?
Musiałam się wtrącić, bo nie cierpiałam Mielczarkowej – była wredna i nie znosiła dzieci. Miała jednego syna, na którego ciągle się wydzierała. Włodziu z powodu oziębłości rodzicielskiej mścił się na innych dzieciach, oczywiście młodszych. Starszym też dawał się we znaki – wciąż sikał po piwnicach.
– Ciszej, Ewa – mama przyłożyła palec do ust – Kaziu, coś się musiało stać, przecież nikt nie wpada bez powodu do cudzego mieszkania, żeby się wyrzygać.
– W końcu kiedyś wyjdzie i wszystko nam wyjaśni – powiedział tata i zniknął w pokoju.
Mama przysiadła w kuchni na taborecie i czekała. Wiedziałam, że  zaraz wyśle mnie na podwórko, a w najlepszym razie – do pokoju. Podobno byłam za młoda na dorosłe sprawy. Miałam dwanaście lat i właściwie nie czułam się młodo, ale nikt tego nie rozumiał. Najlepiej zrobię, jak pójdę do taty, do pokoju, może stamtąd coś usłyszę.
– Wylazła w końcu? – zapytał, kiedy siadłam na kanapie.
– Jeszcze nie, cały czas charczy. Nie będę tam stać, mnie to nie interesuje, tato. To są dorosłe sprawy – udałam całkowicie obojętną.
Spojrzał zdziwiony, a ja wsadziłam nos w gazetę, zamykając temat. Dał się nabrać, bo kiedy Mielczarkowa w końcu wyszła, nie wysłał mnie na podwórko, tylko wyszedł z pokoju i zamknął za sobą drzwi, przy których od razu kucnęłam, bo usłyszałam piskliwy głos sąsiadki:
– Wybaczcie państwo! – prawie szlochała – nie zdążyłabym dolecieć do mieszkania i zafajdałabym pół korytarza.
– Co się stało, pani Mielczarkowa, zatruła się pani czymś? – zapytała mama.
– Wolałabym się zatruć, niż przeżyć to, co przeżyłam. Pani Ireno! Ja wciąż nie mogę uwierzyć w to, co zobaczyłam!  Mnie się to wydaje niemożliwe, ale przecież nie jestem ślepa! Wszystko działo się naprawdę, przysięgam na Świętą Trójcę!
– Spokojnie – odezwał się tata – żona zrobi herbatkę, a pani niech powie, co się stało.
– Poszłam do piwnicy po rower dla Włodzia, już się robi cieplej, niech jeździ, a nie bąki zbija. Kiedy wracałam, zobaczyłam przy wejściu Jerzyka od Banachów. Nawet sobie pomyślałam, że pomoże mi z tym gratem, bo Jerzyk przecież zawsze bardzo uczynny. Nie zdążyłam się nawet odezwać – jak tylko mnie zobaczył, odpiął spodnie i opuścił je do kolan. Zaczęłam krzyczeć, rzuciłam rower na ziemię, a on podciągnął portki i uciekł.
– Jezus Maria, Jerzyk??? – mama aż krzyknęła – Niemożliwe! To nie mógł być Jerzyk!
– Mógł być, bo był!  Przecież znam go od urodzenia! Panie Kaziu, trzeba sprawę zgłosić na policję!
– Może się upił? – tata szukał jakiegoś wyjaśnienia – mnie też się  nie chce w to wierzyć.
– Skąd mam wiedzieć czy był pijany? Wszystko stało się tak szybko.
– Jerzyk nie pije! – zaprotestowała mama – Skończył dziewiętnaście lat, a ja go nigdy nawet z piwem nie widziałam. Najlepszy chłopak z całego bloku, a po śmierci Banacha – głowa rodziny.  Pomaga matce w domu, chociaż jeszcze dwie dziewuchy są. Ze wszystkim sobie daje radę, a przecież do szkoły na drugi koniec miasta jeździ. I najlepszy uczeń w klasie; Banachowa mówiła, że po maturze na politechnikę idzie. Po prostu ideał.
– No właśnie! – zapiszczała Mielczarkowa – Ideał! Miły i grzeczny. Ze sto razy pomagał mi zanieść zakupy do mieszkania, zawsze się ukłonił, przytrzymał drzwi. Zazdrościłam Banachowej takiego syna, ale powiem wam jedno – Jerzyk żadnego uważania w domu nie ma. Matka i te dwie leniwe dziewuchy wciąż się na niego drą. Skibowa mieszka naprzeciwko, to wie najlepiej. Kto to widział, żeby chłopak pranie wieszał, gaciami i halkami machał? Traktują go jak służącego. Może Jerzyk z tego wszystkiego zwariował?
– No właśnie, to jest jakieś dziwne – stwierdził tata – Pani sąsiadko, na razie nic bym nie robił, trzeba wszystko wyjaśnić.  
– Racja, panie Kaziu. Poszedłby pan jeszcze ze mną do piwnicy po rower?
– Pewnie, że pójdę.
Szybko odskoczyłam od drzwi i jak tylko położyłam się na kanapie, do pokoju weszła mama:
– Ewa!
Nie odezwałam się, mama postała chwilę i wróciła do kuchni. Kiedy przyszedł tata, zaczęli cicho rozmawiać, potem wyszli z mieszkania. Nareszcie mogłam spokojnie pomyśleć. Jerzyk z opuszczonymi spodniami? Większego głupstwa w życiu nie słyszałam. Po co miałby to robić? W piwnicy, przy Mielczarkowej? Przecież to obca kobieta! Zsunął portki i zaraz je podciągnął? Dlaczego? Nie miałam pojęcia.
Kiedy wrócili rodzice, siedziałam w kuchni i robiłam sobie kanapkę.
– Wstałaś już? – zapytała mama.
– Wstałam, trochę mnie boli głowa, ale już przechodzi. Pójdę na świeże powietrze.
– Idź, idź – tata chyba się ucieszył, że wychodzę – Jak zobaczysz Krzywego, powiedz, żeby wstąpił do nas na chwilę.
Wyszłam zła, bo wiadomo było, że będą rozmawiać o Jerzyku, a ja niczego nie podsłucham. Na korytarzu od razu natknęłam się na sąsiada. Powiedziałam, żeby zaraz przyszedł do taty i poleciałam na podwórko. Nie było nikogo. Wdrapałam się na trzepak. Chciałam sobie wyobrazić tę scenę w piwnicy, ale się nie dało. Chyba pójdę do koleżanki. Zeskoczyłam z trzepaka i wtedy na schodach pojawił się Jerzyk. Zrobiło mi się gorąco, modliłam się w duchu, żeby przyszła jakaś sąsiadka, nawet najwredniejsza. Jerzyk dźwigał wielki kosz z praniem. Jak mnie zobaczył, przystanął i położył kosz na trawie:
– Cześć  mała, jak tam w szkole? Same piątki?
– Nie same – bąknęłam.
– Ale dwójek nie masz?
– Jedną, ale poprawiłam.
– Bardzo ładnie, trzeba się uczyć. Idę wieszać pranie, pozdrów rodziców.
Podniósł kosz z bielizną i poszedł w kierunku bieliźnianych linek, porozwieszanych gęsto między metalowymi słupkami. To niemożliwe, żeby taki grzeczny, dorosły chłopak, opuszczał w piwnicy spodnie przed Mielczarkową. Nigdy w to nie uwierzę.
   W domu była tylko mama. Kończyła właśnie prasować koszulę.
– Mamusiu, spotkałam Jerzyka, kazał pozdrowić ciebie i tatę.
Mama nie od razu zareagowała. Stała nieruchomo dłuższą chwilę, w końcu podeszła bliżej:
– Byłaś w piwnicy? – głos jej drżał.
– W jakiej piwnicy? – udałam zdziwioną – Siedziałam na trzepaku, a Jerzyk wieszał pranie. Wielki kosz z pościelą.
– I co?
– Jak zwykle pytał mnie o stopnie, no i czy nie mam dwójek.
– I co?
– Nic, kazał was pozdrowić i poszedł wieszać te prześcieradła.
– Nic więcej?
– Nie, a co?
– Nic, nic – mama uspokoiła się – Tak tyko pytałam. Lekcje odrobiłaś?
– Jeszcze mam polski.
– To idź do książek, a potem smażymy naleśniki.
  Następnego dnia nic się nie wyjaśniło. Wróciłam ze szkoły i postanowiłam od razu odrobić lekcje, żeby do wieczora mieć wolny czas. Byłam pewna, że Mielczarkowa  rozgadała po całym bloku o Jerzyku, więc po obiedzie poszłam na trzepak, mając nadzieję, że  zejdą się największe plotkary i coś usłyszę , zwłaszcza, że ani Dziunia ani Skibowa nie umiały szeptać, tylko darły się na każdy temat, nie zwracając na nikogo uwagi. Dzisiaj niestety, jak na złość, żadna nie przyszła.
    Kolejny tydzień minął spokojnie, za to piątek zaczął się pechowo: zapomniałam zabrać do szkoły atlas i dostałam dwóję, na trzeciej lekcji pani oddała nam sprawdzian z matematyki – kolejna dwója, a po lekcji plastyki miałam bluzkę poplamioną farbą. Pech do kwadratu. Obiad mi nie smakował, mama chodziła jakaś nadąsana. Pomyślałam, że pójdę na łąki za osiedlem, może spotkam którąś z koleżanek. Kiedy wyciągałam z szafki kalosze, ktoś zaczął walić pięścią w drzwi. Mama wybiegła z kuchni: na progu stała Durczakowa, a za nią Franka Matros. Obie wzburzone, czerwone na twarzy, wściekłe:
– Macie tego swojego Jerzyka, naiwniaki! – wrzeszczała Durczakowa – Świat się do góry nogami przewraca! Zboczeniec po piwnicy grasuje prawie dwa tygodnie, ale jakoś pani blokowa nie spieszy się z zawiadomieniem organów ścigania! Do swojej piwnicy już strach iść, bo ten wasz ideał czeka z fujarą na wierzchu! Tfu!!
Splunęła na podłogę i złapała Frankę Matros za ramię:
– France też się wczoraj wystawił! Musiałam krople na serce nosić! Pani blokowa, dlaczego nikt od razu nie poszedł na posterunek, jak ten zboczeniec ściągał gacie przed Mielczarkową?
– Cicho! Nie jest pani u siebie! – musiały obudzić tatę, bo był wściekły – Po pierwsze, tamta historia działa się dawno i potem był spokój. Mielczarkowa sama nie chciała tego zgłaszać, bo myśleliśmy, że sprawa się jakoś wyjaśni. Po drugie – pani jest specjalistką od składania skarg, trzeba było lecieć na posterunek, a nie awanturować się w moim mieszkaniu. Po trzecie, pani Frania nie ma swojej piwnicy, bo nie chciała – to ja się pytam: gdzie Jerzyk się pani odsłaniał, co?
– Pod piwnicą Durczakowej! – Frania złapała się pod boki – To, że nie mam piwnicy, nie znaczy, że nie mogę sobie chodzić na dół.  Zakazu nie ma, ale za to jest świadek! Dwa razy ściągał przede mną portki! Wczoraj i dzisiaj.
– Dwa razy??? – trzeba było widzieć minę mamy – Jak raz to zrobił, po co pani poszła tam znowu?
– Żeby się upewnić, że to na pewno on, bo za pierwszym razem to było ciemnawo. A jak mam zeznawać, to musi być na sto procent, że to Jerzyk.
– To może idźcie jeszcze raz, dla pewności – tata nie krył irytacji – Wychodzę stąd, bo szlag mnie zaraz trafi!
Chwycił kurtkę z wieszaka i wyszedł.
W tym zamieszaniu mama nawet nie zwróciła uwagi, że stoję na progu pokoju i przysłuchuję się wszystkiemu. Była zmartwiona i chyba nie wiedziała, co zrobić.
– Nie mam pojęcia, co dalej, pani Durczakowa. Może by poprosić mężczyzn, żeby z nim dyskretnie porozmawiali? Trochę mi szkoda Jerzyka, bo nie ma łatwo w domu z tymi trzema leniwymi babami. Już sobie wyobrażam, co by się działo, gdyby pójść z tym do Banachowej.
– Nawet nie chcę o tym myśleć! – Franka Matros zmiękła – Trzy leniwe krówska, a Jerzyk jak parobek u nich na służbie. Skibowa słyszała, jak Banachowa wyzywała go od pasożytów i bękartów! Takiego spokojnego i miłego chłopaka. On mi całe mieszkanie pomalował prawie za darmo, działkę skopał, nigdy nie odmówił przysługi, a przecież  i robotę w domu ma i naukę.
– Może Jerzyk się z tego wszystkiego tak wystawia? – Durczakowa  spojrzała na mamę – Coś mu na psychikę siadło, sama nie wiem.  Szkoda, że się nie wystawia w innym bloku, byłby kłopot z głowy.
- A gdzie tam! – mama załamała ręce – Gdyby to było w innym bloku, pewno już by go zwinęli. Bez tłumaczenia, bez litości. A u nas, to jednak, same powiedzcie, jakieś poszanowanie ten Jerzyk ma.
– Nie jakieś, a wielkie! – Franka uderzyła pięścią w stół – Co prawda się wystawia, ale z tego, co wiem, to tylko przed dorosłymi kobietami, przed dziećmi ani razu.
– Matko święta, co pani tu opowiada? – mama aż poczerwieniała – To kto oprócz was jeszcze w tym siedzi??
– Rózia, Krzakowa – Durczakowa liczyła na palcach – Ziutka od Tomaszka.
– Jeszcze Sabina Gienkowa – przypomniała sobie Frania.
– To pewnie Skibowa też – podpowiedziała mama – Jej wszędzie pełno.
– A właśnie, że Skibowa nie! – wydawało mi się, ze Franka uśmiecha się złośliwie – Skibowej się nie wystawił!
– Może bała się zejść do piwnicy?
– Skibowa by się bała? Nigdy w życiu, pani Irenko, ona cztery razy latała do piwnicy. I najciekawsze, że Jerzyk tam był.
– I co, zwymyślała go??
– Nie miała za co, bo jej się nie wystawił!
– Miała pecha – Franka współczująco pokiwała głową.
Czegoś tu nie rozumiałam. Wpadły obie z awanturą, krzyczały na mamę, że nie dała o wszystkim znać na milicję, a potem zaczęły Jerzyka żałować, no i ta Skibowa teraz. Mama też słuchała zdziwiona:
– No to w końcu, sąsiadki, zgłaszamy na posterunek?
Durczakowa popatrzyła na Franię, potem machnęła ręką:
– Niech będzie tak, jak pani na początku mówiła: trzeba poprosić mężczyzn, żeby z nim uczciwie porozmawiali, najlepiej pana Kazia i Krzywego. Nie ma co wciągać w to wszystkich, bo się rozniesie. A do piwnicy niech chłopy chodzą, im się przecież Jerzyk nie będzie wystawiał. To my z Franką idziemy, a pani niech się z mężem naradzi.
Pożegnały się i poszły. Mama popatrzyła na mnie i złapała się za głowę:
– Cholera, byłaś tu cały czas!
– Byłam, byłam, ale nic z tego nie rozumiem, głowa mnie tylko boli od tych krzyków. Idę na łąki.
– Idź, idź, tylko na litość boską nie opowiadaj nikomu, co się tutaj mówiło, dobrze?
– Za kogo mnie masz, mamo? Jestem już dosyć dorosła i wiem, co to są sekrety!
   Przez kolejne dni Jerzyk się nie wystawiał, bo do piwnicy chodzili przeważnie mężczyźni.  Sąsiadki na zmianę miały dyżur na półpiętrze i zdawały mamie relację. Tata kilkakrotnie chodził na narady do Krzywego, po jakimś czasie dołączył do nich Gienek, a na samym końcu zaprosili Jerzyka. Wreszcie, któregoś wieczoru, tata wrócił późno, lekko na bani i od drzwi już się śmiał:
– Ircia! – złapał mamę i zakręcił z nią kółko – Mamy plan doskonały! Musi się udać! Jak się zna chorobę, to się od razu wie, jakie lekarstwo potrzebne! Ewa, do łóżka!
Wygonił mnie do pokoju i niestety, nie usłyszałam ani słowa.
W czwartek, kiedy męczyłam się nad matematyką, a mama oglądała telewizję, przyszedł do Gieniu:
– Pani Irenko, Przyniosłem pieniądze ode mnie i od Tomaszka, o proszę, całe dwieście złotych.
Podał mamie pieniądze, wcale nie wydawała się zdziwiona:
– A Wiesiu od Rózi mówił, że też się dołoży, byłeś u niego?
– Wiesiek da jutro pięćdziesiąt, więcej nie może, ale Krzak się dorzuci i Skiba. Tylko z nim jest taki układ, że jego baba nie może się dowiedzieć. A Marian dał?
– Dał dwieście! – mama się uśmiechnęła – Wyobraź sobie, że Durczakowa z Franką i Rózią też dorzuciły po pięćdziesiąt.
– O! Niby takie wredne, ale sumienie je ruszyło. Dobra, idę, niech pani powie Kaziowi, że wieczorem u Mariana krótkie spotkanie.
– Powiem, powiem – mama odprowadziła go do drzwi.
Kiedy tata wrócił z pracy, zjadł szybko kolację i poszedł do Krzywego. Wrócił po godzinie, zadowolony i uśmiechnięty:
– No, Ircia, w sobotę zabieramy chłopaka do miasta!
– Do lekarza? – zapytałam.
– Do lekarza, do lekarza – tata puścił do mamy oko – do najlepszego specjalisty!
Tata czasami był dziwny – jechali z Jerzykiem do lekarza, a on sobie żarty stroił. Może to była jakaś poważna choroba, przecież wszyscy musieli złożyć się na to lekarstwo, widocznie Jerzyka nie było na nie stać.
   W sobotę późnym popołudniem, tata wyelegantowany i pachnący wodą kolońską, czekał na podwórku na sąsiadów. Poleciałam za nim. Po chwili przyszedł Gienek w szarym garniturze, pod krawatem, potem Krzywy w skórzanej kurtce i ciemnych spodniach. Na końcu zjawił się Jerzyk. W granatowej marynarce i błękitnej koszuli – wydawał się znacznie starszy. Był jakiś zawstydzony, ale żadnej choroby nie było po nim widać. Musiało się coś w środku dziać. Dobrze, że jadą do tego specjalisty. Lubiłam Jerzyka i chciałam, żeby wyzdrowiał. Na podwórko zajechała taksówka. Krzywy wsiadł z przodu, reszta zapakowała się do tylu i samochód ruszył.
   Czekałam na ich powrót, ale kiedy zrobiło się bardzo późno, poszłam spać. Rano mama powiedziała, żeby taty nie budzić, bo wrócił nad ranem.
- To lekarze tak późno przyjmują, mamo?
- Specjaliście mają tylu pacjentów, że tak się czasem zdarza.
– Jerzyk będzie zdrowy?
– Na pewno wyzdrowieje – uśmiechnęła się – Jeszcze musi parę razy iść do tego lekarza, ale jest nadzieja.
   W następnym tygodniu i w dwa kolejne, Jerzyk z tatą i sąsiadami jeździł do specjalisty. To musiał być dobry lekarz, bo skończyły się piwniczne afery, poza tym siostra Jerzyka, Lucyna, skarżyła się mamie, że brat kuje do matury i ona ma teraz dużo roboty w domu. Mówiła, że zaczął się stawiać i rozdziela  prace domowe.
– Zuch chłopak! – powiedział tata – W końcu przestaną go traktować jak lokaja. Będą z niego ludzie!
  W maju cały blok świętował z Jerzykiem zdaną maturę. Miał najlepsze wyniki w szkole. Mama z sąsiadkami urządziła na korytarzu przyjęcie, Gienek przyniósł adapter, a Krzywy był taki dumny z sąsiada – maturzysty, że kupił mu w prezencie piękny zegarek. Po wakacjach dowiedziałam się, że Jerzyk dostał się na politechnikę w Poznaniu i będzie mieszkał w akademiku. Podobno Banachowa była wściekła, bo traciła darmową siłę roboczą – tak opowiadała Skibowa.
  Po wyjeździe do Poznania, Jerzyk pojawiał się w domu tylko w czasie świąt i na krótko – w przerwach wakacyjnych. Kiedy kończyłam ósmą klasę, przyjechał któregoś dnia niespodziewanie. Zmężniał, wyprzystojniał, zrobił się naprawdę dorosły. Od razu przyszedł do nas:
– Pani Irenko – pocałował mamę w rękę – przywiozłem zaproszenia na ślub dla sąsiadów.
– Żenisz się Jerzyk???
– We wrześniu.
- A musisz? – tata wyszedł z łazienki.
– Nie muszę – Jerzyk wybuchnął śmiechem – Zakochałem się na całe życie i chcę się ożenić.
– Mam nadzieję, że nie w tej panience z „Monopolu”? – zażartował tata.
- Ale gdzie tam, panie Kaziu! To koleżanka z roku, będzie inżynierskie małżeństwo. A ten „Monopol”, wie pan – nie miałem okazji, żeby przeprosić za to, co się wydarzyło i podziękować wam wszystkim.
– Za co? – tata puścił oko – Nie pamiętam, za co miałbyś przepraszać i dziękować. Jerzyk, nic złego się nie działo, nie wiem, o czym mówisz. Żeń się i bądź szczęśliwy, chłopie.
– Pan nie musi pamiętać – Jerzyk uściskał tatę – Ja muszę. Zostawiam zaproszenie i lecę jeszcze roznieść resztę po bloku. Mam nadzieję, że wszyscy przyjedziecie, bardzo was proszę.
– Pewnie, że przyjedziemy – mama pogłaskała go po głowie – Jesteś przecież z naszego podwórka.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz