wtorek, 28 listopada 2017

Przedsmutek - Piotr Wiktor Lorkowski ("Jakie to życie jest krępujące"

   Graniczące ze skargą westchnienie, słyszalne w tytule nowego, bardzo introwertycznego, tomu  autorki człap story, trudno byłoby uważać za niezwykłe novum. Tyle, że choroba na istnienie, która trochę wcześniej dotknęła podmiotkę jej wierszy, wydaje się teraz wchodzić w stadium szczególnie ostre. Być może dlatego, że tym razem dopadła ją na dalekim wyczerpującym, etapie przedsięwziętej ongiś drogi. Bo przecież najtrudniej wędrować poprzez siebie, zwłaszcza wtedy, gdy się dostrzegło, że jest się ziemią jałową, „polem niczyim” (Porosłam). Poetka spróbowała zobiektywizować swe rozpoznanie, gdyż forma gramatyczna czasownika w początkowym wierszu jednoznacznie wskazuje na męski rodzaj mówiącego w nim podmiotu, jak gdyby żeńskie „ja” wielu pozostałych tekstów potrzebowało się przejrzeć w czyichś, możliwie bezstronnych, oczach. Te są bezlitosnym zwierciadłem. Widzą ją czyniąca rachunek sumienia, wahającą się pomiędzy akceptacją dawnych win a chęcią ich odpokutowania. Taką  zastaje ją kres, czyli rozproszenie w surowym, odludnym pejzażu (W jasno).
  Kompozycyjny porządek całego zbioru pozwala odczytać ten zabieg jako antycypację, zapowiedź ostatecznego końca. Początek zdominowała alienacja tak wielka, że trudno ją pomieścić w jednej osobie. Stąd istotną rolę odgrywa tu motyw rozdwojenia lirycznego „ja”, lub jego podwojenia obecny w melancholijnym wierszu Odbicie. Chociaż trudno uwierzyć, by jakakolwiek multiplikacja skutkowała pomnożeniem sił egzystencjalnych. Nie potrafiła podmiotka poprawnie ułożyć stosunków z alter ego; poczynań transcendencji nie rozumie (por. Wyjaśnienie). Złapała tylko chwilową równowagę w przejściowym punkcie, gdzie „Z tyłu ledwo/ żywe dni, z przodu natarczywa ciemność” (W zaparte). Lecz zaraz znalazła się w opresywnym zawieszeniu, zaś „To, co ją porwało, nie żąda okupu/ — cena strachu  jest nieobliczalna./Tam wysoko bardzo boli/ chce zadusić.// Ani spać, ani spaść, ani nic” (Ani, ani). Owa niewola skutkuje somatyzowaniem emocji, prowadzącym do wyobcowania z cierpiącego ciała, pomimo, że tekstowe „ja” wciąż potrafi okazać czułość, teraz – głównie rozdwojonej sobie, lecz jak można wnosić z wiersza Dżem session, czułość ta miała kiedyś także innych adresatów.
 Wykrzesawszy z siebie energię wściekłości i sprzeciwu podmiotka usiłuje wydobyć się z pułapki zamętu, niepokoju, bezładu. Próbuje zintegrować to, co się rozprzęgło  (zob. Przesiadka), przywołać wewnętrzny bałagan do tymczasowego chociażby porządku.     Poezja o imponującej mocy obrazowania. Bez trudu pokonuje opory imaginacji i bierze nas w posiadanie całym swoim przesmutkiem.